środa, 16 czerwca 2010

Kobe Bryant ? Czy Paul Pierce ? Oto jest pytanie

Pisać taki tekst jak ten i to w czasie Mundialu, to pływanie pod prąd wezbranej rzeki. Ale co mi tam, nie kandyduję na Prezydenta RP, więc mam niewiele do stracenia.
Jedząc dzisiaj pożywny „posiłek regeneracyjny” słuchałem wiadomości sportowych w radio, w których podawano wyniki meczów ligi NBA, wraz z charakterystyką zawodników. Pomyślałem sobie, (jak mawia Ferdek Kiepski), a co mnie to gówno obchodzi, który zawodnik jakiejś drużyny ligowej strzelił, a który zdobył przyłożenie.


Czy to mi robi jakąkolwiek różnicę ?
Czy to zmieni mój nastrój na gorszy lub lepszy ?
Czy analiza formy poszczególnych zawodników ligi NBA jest istotna dla mieszkańców RP ?

I nagle zrozumiałem, że kwestionuję słuszność kibicowania w ogóle, a drużynom USA w szczególności.

Jaki jest powód tego, że ludzi interesuje coś, co ich w ogóle i absolutnie nie dotyczy ?
Jeżeli mogę poczuć solidarność z reprezentantami Polski walczącymi z zawodnikami obcej drużyny (solidarność plemienna), to dlaczego ma mnie interesować, czy Kobe Bryant lub Rajon Rondo zdystansuje Paula Pierce ? Gdybym jeszcze znał osobiście człowieka, to miałbym do niego jakiś stosunek emocjonalny, ale tak na dystans ?

Rozumiem ludzi uprawiających jakiś sport, np. tenis i śledzących turnieje tenisowe. Poza napięciem towarzyszącym zmaganiom zawodników, podglądamy ich uderzenia, ich technikę.
Może w następnym naszym meczu uda się nam chociaż jedno takie właśnie uderzenie...

Ale ktoś, kto kontakt ze sportem ogranicza do fotela, telewizora i puszki piwa (nie mam nic przeciwko piwu) - a takich jest większość, kojarzy mi się z impotentem oglądającym filmy porno.
Poza sapaniem i poceniem się, nie upodobni się on do „bohaterów” widowiska.