wtorek, 27 kwietnia 2010

Pospieszne hipotezy

Rośnie lawinowo ilość hipotez dotyczących katastrofy pod Smoleńskiem.
Trudno za nimi nadążyć, ale poza „oczywistą” wersją zestrzelenia rakietą, zmylenia przyrządów nawigacyjnych samolotu, przemieszczenia świateł nakierowujących lądujący samolot na pas, zaingerowania w system mierzący aktualną wysokość od ziemi, istnieje przypuszczenie rozstrzelania na ziemi jeszcze żywych członków załogi samolotu.
W tle powyższych wersji wyłania się z gęstniejącej mgły obraz chichoczących Putina i Miedwiediewa zjednoczonych we wspólnym celu: wyeliminowania za jednym zamachem (zamachem !) elity polskich przywódców cywilnych i wojskowych.

W tej zamglonej gmatwaninie obłędnych hipotez pływają w TVP różne pospieszalskie ryby i podrzucają sobie nawzajem coraz bardziej paranoidalne przypuszczenia, które w rezultacie mają wypromować jedynego człowieka godnego posady następcy-kontynuatora w Pałacu Prezydenckim. Takiego Lecha-bis.
Gdyby ten plan się zrealizował, byłoby to w nowoczesnym świecie i w Europie wydarzenie kuriozalne. Szczególnie w obliczu bardzo słabej oceny Lecha jako prezydenta w końcówce jego życia.

Jeszcze bardziej dziwne jest to, że w następstwie tragicznej śmierci, w kilka dni, ostatniemu prezydentowi podskoczyły notowania aż o 25% ! Znaczy, że po śmierci stał się lepszy o 25% ?
Chyba tak, bo gdyby nie umarł, byłby o te 25% gorszy. Logiczne ? Tak, chociaż bez sensu.
Jedyny powód tej zmiany ocen tkwi zatem w histerycznym i chimerycznym podejściu społeczeństwa do ludzi – uczestników katastrofy. Po prostu społeczeństwo postrzega ofiary inaczej niż gdy były żywymi ludźmi. Ustawicznie powtarzany w TV komputerowo generowany przebieg nieszczęsnego lądowania, dzięki towarzyszącej widzom telewizyjnym empatii wzmaga w wielkim stopniu współczucie dla ofiar.
To w wymiarze ludzkim jest zrozumiałe, ale nie powinno mieć żadnego wpływu na ocenę tego jak człowiek, za życia, piastował urząd na który został powołany. No, ale jak widać ma.
Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że gdyby zmarł nagle na zawał, lub w wyniku upadku ze schodów pałacowych po wesołym bankiecie, współczucie narodu byłoby znacznie mniejsze a i Wawel niepewny.
Tak to, jak zawsze twierdzę, przypadek często powoduje spore zawirowania.

Przykład koronny: gdyby arcyksiążę nie upierał się, aby z żoną zafundować sobie przejażdżkę po Sarajewie w 1914 roku, nie zginęłoby 20 milionów ludzi.

Bo gdyby latającą maszyną dowodził zwyczajny, cywilny, kapitan np. LOTu, czy SASu, czy Lufthansy i miał zaplanowane przed wylotem, jak to jest standardem, 2 lotniska awaryjne – to według normalnych procedur skorzystałby z jednego z nich i ceremonia w Katyniu byłaby tylko nieco opóźniona. I dalej żyłoby tych 96 nieszczęsnych ludzi.

I tylko redaktor Pospieszalski z kolegami nie mógłby pospieszać z pospiesznymi choć zawoalowanymi hipotezami antypolskiego spisku pewnej grupy z poza kraju realizującej celowy zamach. Do której to grupy, to moja podpowiedź, powinien dodać ministra Klicha, za którego kadencji nie wyjaśniono do końca przyczyn wypadków CASY, MI-2 oraz Bryzy. Czy więc katastrofa Tupolewa to naprawdę przypadek ?? Czy może... Nie daj Boże.

sobota, 17 kwietnia 2010

Jeszcze Polska nie zginęła !

Celibat zaostrza zmysły, a śmierć stępia krytyczne oceny.
Ta ostatnia konstatacja obrazuje stan emocji w narodzie po koszmarnym wypadku lotniczym pod Smoleńskiem. Gdyby brać poważnie niektóre telewizyjne wypowiedzi pielgrzymujących do Pałacu Prezydenckiego rodaków, to nastąpił Armageddon i koniec świata, a nasz naród juz nigdy się nie podźwignie w oparciu o tych, którzy pozostali przy życiu. Takich „Polaków” jak, za przeproszeniem, Tusk, czy Komorowski.


Naród, który od szkoły podstawowej w ramach nauki języka polskiego i historii karmiony jest nadmiernie martyrologią rodaków, odsłanianiem coraz to nowych pomników bohaterów walki i męczeństwa, czyli kultem śmierci w obronie ojczyzny (taka polska wersja Dżihadu), wpadł obecnie w psychozę kultu zmarłego prezydenta i jego żony.
Ma sie to nijak do chłodnej oceny jego prezydentury przez społeczeństwo jeszcze miesiąc temu, a więc również do oceny jego jako człowieka (bo w końcu był najpierw człowiekiem a potem prezydentem) za jego doczesnego życia.
Jak wszyscy wiemy, kolejne sondaże nie dawały mu żadnych szans w I jak i w II turze wyborów. Zarzucano mu małostkowość, bierność, złośliwość, psucie wizerunku Polski za granicą itd. itp.
Nie zdołał nawet opanować swojej, nazwijmy to łagodnie, niechęci do premiera, gdy ten po angielsku witał Condoleezzę Rice. Rozumiem, że nie rozumiał co Tusk do niej mówił, ale czy to wystarczy żeby publicznie obśmiewać kolegę-rodaka i premiera Polski ?
Lub aby domagać się reakcji kanclerz Merkel na artykuł o „kartoflach” w prywatnej niemieckiej gazecie ? Można by przytaczać w nieskończoność jego nieudolności, małe i duże złośliwości oraz epitety którymi hojnie obdarzał adwersarzy.
I nagle, po tym tragicznym wypadku lotniczym, media kreują go na Wielkiego Męża Stanu i Męża Opatrznościowego naszego narodu. Człowieka ciepłego i dowcipnego zarazem. Takiego dobrego wujka z Pałacu Prezydenckiego.
Kanał TVP w reportażach przytacza opinie ludzi w rodzaju: „To był jedyny prawdziwy patriota” lub „W katastrofie pod Smoleńskiem straciłam życiowy drogowskaz”. Współczuję tej pani.

W obliczu nagłej i tragicznej śmierci, niektórzy ludzie wyraźnie zatracili wszelkie proporcje. Głosami nieznanych – dotychczas - osób zgłosili parę prezydencką na Wawel, a kardynał Dziwisz bezmyślnie „przyklepał” tę propozycję.
I w ten sposób zamienił okres żałoby w okres polemiki i kontestacji. To przed pogrzebem, a co będzie w następnych dniach, czy tygodniach ? Pojednanie narodu i polityków w następstwie tragicznej śmierci ? Ukulturalnienie debaty politycznej i wprowadzenie jej na tory czysto merytoryczne ?
Wiara w takie następstwa w ogóle, a teraz szczególnie, to chyba krańcowa naiwność.
Już dużo bardziej prawdopodobne jest obecnie zbliżenie Polski z Rosją, niż zbliżenie rozentuzjazmowanych, a podzielonych Polaków.
I tak jak bezsensowna była próba wylądowania w technice „na oko” i we mgle z elitą polityczną państwa na pokładzie (takie polskie kamikaze, albo „Polak potrafi”), tak bezsensowna była decyzja kardynała o pochówku na Wawelu.
Szkoda tylko, że nieco w cieniu powyższych turbulencji, pozostał los i rozpacz rodzin po śmierci tylu innych pechowych pasażerów tego Tupolewa 154M.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Polacy. Islamofoby i rasiści ?

W Warszawie ogłoszono, że powstaje nowy meczet.
Budowę finansuje szejk z Arabii Saudyjskiej. Miejsce wybrano historyczne dla Polaków: Reduta Ordona. To wkurzyło nieco warszawiaków i nie tylko ich. Na manifę protestacyjną przyjechali również rodacy z różnych krajów Europy, zaalarmowani tym wydarzeniem. Oczywiście protestujący mieli wielokrotna przewagę liczebną nad zwolennikami budowy (hasła na ich transparentach: Islamofoby !, Rasiści !), ale nie to jest istotą sprawy.


Wyznawców proroka jest u nas niewielu, raptem około 20 tysięcy. To kropla w morzu w porównaniu do Francji (4 miliony), czy Niemiec (3 miliony). Więc to raczej burza w szklance wody. Po co ten protest ? Komu zagraża 20 tysięcy mahometan pragnących uzyskać wreszcie godne warunki do modlitwy i spotkań ? Czy Polacy to „islamofoby” i rasiści ?

Po kolei.
Fakt, że kapitał saudyjski finansuje budowę efektownej, nowoczesnej świątyni moim zdaniem świadczy o tym, że Polska, członek Unii Europejskiej, rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Dopóki Polska była biednym postkomunistycznym krajem, kapitał saudyjski czy omański nie finansował budowy meczetów, chociaż Tatarzy polscy mieszkają tu od ponad 500 lat, są doskonale zintegrowani i przelali w tym czasie wiele własnej krwi w obronie Rzeczpospolitej.
Nawiasem mówiąc, Tatarzy polscy (w końcu tylko mniejszość narodowa) zapisali wyjątkowy i chlubny rozdział naszej historii walki o wolność. Zapewne dlatego wśród protestujących znalazły się transparenty „Tatarzy TAK, Liga Muzułmańska NIE”.

Natomiast w poprzedzających kilkudziesięciu latach „uchodźcy” z krajów islamskich uchodzili głównie do bogatych krajów zachodniej Europy i Australii. Często pod pozorem rzekomych prześladowań w macierzystych krajach. Socjalistyczne administracje na przykład w krajach skandynawskich już od 60tych lat kierując się poprawnością polityczna przyjmowały uchodzących „uchodźców” w imię miłości chrześcijańskiej i solidarności z uciemiężonymi i prześladowanymi. Takim „biedakom” nie wypadało odmawiać prawa do osiedlania się i pomocy finansowej. Gdy którykolwiek z miejscowych polityków protestował przeciwko pochopnemu udzielaniu statusu uchodźcy, szybko okrzyczany był egoistycznym rasistą a z taką nalepką na życiorysie nie mógł marzyc o dalszej karierze. A stopniowo rzesza azylantów spod znaku półksiężyca rosła liczebnie i dysponowała sprytnymi prawnikami, którzy dbali o to, aby żaden „uchodźca” nie został deportowany. Naiwne i zamożne społeczeństwa skandynawskie nie zawracały sobie głowy napływem pojedynczych czarnowłosych przybyszów, a piękne nordyckie blondynki były wręcz zafascynowane smagłymi młodzieńcami.

Pracując wiele lat w Skandynawskich Liniach Lotniczych SAS, poznałem proste i popularne metody „wciskania się” do zamożnej Danii czy Szwecji. Gościu w którymś z islamskich krajów kupował paszport z fałszywą wizą i bilet lotniczy w pakiecie od zawodowego „szmuglera” za parę tysięcy dolarów, na takich samych zasadach jak robią to często np. Czeczeni, Mołdawianie czy Gruzini planując obecnie wyjazdy „turystyczne” do Unii Europejskiej. Przed lądowaniem w Kopenhadze czy Sztokholmie przyszły Skandynaw wyrzucał dokumenty do samolotowego kibla i podczas kontroli paszportowej powtarzał rzekomo jedyne słowo jakie znał: azyl, azyl. Trzeba było sprowadzać na lotnisko tłumaczy, ale nie było od razu wiadomo z jakiego języka. I już sprytny gościu nocował w lotniskowej „przechowalni”. Po rozszyfrowaniu jego kraju pochodzenia pokazywał gest obrazujący poderżnięcie gardła, co miało oznaczać, że to właśnie czekało na niego po ewentualnej deportacji. Wtedy już sprawą zajmowała się prasa polująca na newsa. To nie do wiary, ale skandynawskie władze bojąc się stygmatu rasistowskiego, przerzucały lekkomyślnie i bez komplikacji takich azylantów do obozów przejściowych, co było już przedsionkiem do załatwienia im prawa pobytu.

Skandynawia zaczęła już w latach 60tych uchodzić za raj dla uciemiężonych. I uważała to za zaszczyt i powód do dumy.

Zamożni nordycy (podobnie jak mieszkańcy zachodniej Europy) nie interesowali się tym, że jeden azylant po paru miesiącach przymusowej kwarantanny domagał się połączenia z rodziną, zwykle bardzo liczną. A adwokaci już wyspecjalizowani w obronie interesów kolorowych „biedaków” nauczyli się skutecznie doprowadzać do legalnego już sprowadzania ich krewnych (niehumanitarne jest odmawianie kontaktu z bliskimi), co sprawiało, że po kilku latach jeden azylant stawał się zalążkiem wieloosobowej rodziny. Wszystko na koszt skandynawskiego podatnika.
Azylanci islamscy, aby nie czuć się wyobcowani w nowych miejscach pobytu, uczęszczali na sponsorowaną przez Skandynawów naukę nowego języka (niechętnie) i otrzymywali comiesięczne zasiłki (to był prawdziwy cel ich podróży).
No i potrzebowali miejsc do modlitwy zgodnie ze swoja religią. A że nie dysponowali środkami, trzeba im było sfinansować budowy meczetów. Ewentualna odmowa sponsorowania była natychmiast oprotestowywana i okrzyczana jako przejaw nietolerancji, rasizmu i znieczulicy.
A społeczności islamskie w Skandynawii stopniowo rosły w siłę, tym bardziej, że znani z dużego przyrostu naturalnego powiększali się szybko liczebnie i ci nowo narodzeni stawali się już obywatelami Danii, Norwegii, czy Szwecji. A obywatel, to już o wiele więcej niż uchodźca i ma prawo domagać się i żądać. Oraz z czasem wpływać na politykę swojego nowego kraju.

Od samego też początku tej nowej imigracji powstawać zaczęły w miastach enklawy nędzy, bezrobocia i przestępczości. Enklawy te łączyła obca krajowi gospodarza religia, stopniowo coraz bardziej zradykalizowana i konfrontacyjna. A nic tak bardzo nie dzieli ludzi, jak odmienność religijna. To wiemy, bo więcej ludzi zginęło w wojnach religijnych, niż we wszystkich innych konfliktach zbrojnych.

Z czasem Skandynawia zatraciła swój skandynawski koloryt i obudziła się z obiema rękami w nocniku. Ale to przebudzenie obecnie już nic nie da. Trudno walczyć z własnymi obywatelami.
Pod hasłami tolerancji dla uchodźców i miłosierdzia dla prześladowanych, naiwni i zamożni frajerzy z północy oddali już w dużej mierze swe kraje z niepowtarzalną historia, kulturą i tradycjami we władanie ludziom, którzy z tą historia, kultura i tradycjami nie maja absolutnie nic wspólnego. Że tak powiem, wręcz przeciwnie.

Podobne procesy zaszły już dawno w Niemczech, gdzie miejscowym nie chciało się wykonywać prac fizycznych i sprowadzali sobie tanią siłę robocza z Turcji. Teraz walczą o przetrwanie i zachowanie własnej tożsamości narodowej, a pani kanclerz ostrożnie ostatnio protestuje przeciwko gimnazjom prowadzonym w języku tureckim przez nauczycieli oczywiście nie znających języka niemieckiego, a będących na 2 letnich kontraktach organizacji podległej rządowi tureckiemu.
A administracje miast niemieckich, wychodząc naprzeciw postulatom społeczności nieislamskiej (wciąż jeszcze będącej większością) bardzo nieśmiało zgłaszają zastrzeżenia co do lokalizacji i wielkości planowanych meczetów (w Kolonii wyznawcy Proroka żądali początkowo 60 metrowych minaretów !). Nieśmiało, aby nie zgrzeszyć przeciwko poprawności politycznej i nie uchodzić za nietolerancyjnych spadkobierców faszyzmu. Problemy z ułożeniem sobie właściwych stosunków z mahometanami prześladują kolejne administracje niemieckie, a końca ich nie widać.
Widać natomiast wyraźnie, że napór Islamu na Europę wzrasta z każdym rokiem.

Czy to jest zagrożenie czy szansa ? I jedno i drugie. Dla Europy o korzeniach chrześcijańskich to nowe i szybko postępujące zagrożenie, ale dla Islamu to wielka dziejowa szansa. Szansa na stopniową dominację w tej części świata. I nie ważne, że nastąpi to dopiero za kilkadziesiąt lat. Ale nastąpi na pewno, bo wystarczy porównać rozrodczość wyznawców Islamu w ich nowych ojczyznach z tą europejskich chrześcijan.
Półżartem: to taki bardzo skuteczny, chociaż opóźniony, odwet za „nasze”wyprawy krzyżowe. I za zwycięstwo połączonych armii pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem.

Na własne życzenie zamożnej, krótkowzrocznej i naiwnej Europy. Spętanej tzw. poprawnością polityczną, która stanowi swoiste kajdany nałożone na rozum, i instynkt samozachowawczy.

W czasie manify obok placu budowy warszawskiego meczetu, padały często z obu stron identyczne hasła: Tolerancja ! Demokracja ! To piękne słowa. Z tym, ze każda strona rozumie je inaczej.
Chrześcijanie, czy też niewierzący chcieliby tolerancyjnego i humanitarnego Islamu.
Takiego, którego wyznawcy chętnie i łatwo integrują się z obywatelami nowej ojczyzny-gospodarza.
Są otwarci na obyczaje i sposób życia „miejscowych”.
Podobnie jak Polacy w Niemczech, Skandynawii, Skandynawowie w Anglii czy Francji, itd.
Takiego Islamu, który nie powoduje tworzenia zamkniętych enklaw jak bastionów religijnych, gdzie miejscowy Francuz, Duńczyk czy Anglik praktycznie, dla własnego bezpieczeństwa, nie powinien się dzisiaj pojawiać.
Takiego Islamu, który jest religią pojednania a nie konfrontacji z „niewiernymi” kraju-gospodarza.
Takiego, który nie ogłasza fatwy i nie ściga pisarza czy karykaturzysty.
Takiego, który daje równouprawnienie kobietom, i nie ubiera ich w stroje, które przypominają pokrowce na meble. Idea możliwie jak najszczelniejszego zakrywania ciała kobiety jest zupełnie obca w tej części świata i w obecnych czasach.
Tak samo jak obca naszej cywilizacji jest idea gloryfikowania samobójstwa jako metody walki politycznej, rozwiązywania konfliktów, jako symbolu patriotyzmu i skutecznego sposobu pozbywania się „niewiernych”.

Cywilizowany świat chciałby takiego Islamu, który potępia swoich wyznawców mordujących siostry, żony i córki w obronie „honoru” rodziny. Palących szkoły dla dziewcząt, kamienujących na śmierć zgwałcone dziewczęta jako cudzołożnice, okaleczających małe dziewczynki – wszystko w imię Allaha, bo Koran i Szariat to nakazuje.

Tolerancyjny Islam w naszym rozumieniu to przede wszystkim nieuważanie chrześcijan, czy żydów za „niewiernych”. Bo konsekwencją tego jest dążenie do rozszerzania wpływów Islamu środkami, które w rezultacie są zaczynem dla rozwoju terroryzmu.
To że wielu wyznawców Islamu uważa walkę na śmierć i życie z „niewiernymi” za swoją życiową misję i posłannictwo, to nie wymysł rzekomych „islamofobów”. To fakty.
Ataki na ludność cywilną w Nowym Jorku, Madrycie, Londynie, Biesłanie, Moskwie, Kizlarze itd. to rzeczywistość. A historia prawie z każdym dniem dopisuje do tej listy nowe lokalizacje i nowe zbrodnie.

Islam nawet w czysto islamskich krajach nie jest w stanie wyrzec się stosowania zbrodniczych metod na niespotykaną w Europie skalę. I tak w Iraku szyici mordują codziennie sunnitów, a sunnici szyitów. Czy może więc dziwić traktowanie przez Chrześcijan Islamu jako religii nienawiści i skrajnej nietolerancji ?
Czy w ramach chrześcijaństwa katolicy mordują prawosławnych lub protestantów ? Lub vice versa ?
Różnice w praktycznych metodach podchodzenia do „innych” są aż nadto widoczne w tych dwu religiach w naszych czasach.

Dlatego niech islamscy zwolennicy budowy warszawskiego meczetu nie szermują kompletnie obcymi Islamowi hasłami tolerancji dla siebie. Nie teraz.

W obecnych czasach światowy Islam powinien zorganizować się i usilnie działać w kierunku ucywilizowania „swoich”. Współdziałać z europejskimi i światowymi organami ścigania, aby zapobiegać w zarodku organizowaniu zamachów terrorystycznych. W koordynacji z nimi przenikać skutecznie do islamskich komórek terroru, ponieważ organa wywiadu w naszej części świata mają znacznie utrudnioną możliwość ich penetracji i inwigilacji, ze zrozumiałych powodów etnicznych, kulturowych i językowych.

Niestety, nic takiego obecnie nie ma miejsca. Przeciwnie. W wielu krajach islamskich zbrodnie ekstremistów budzą często nieskrywaną satysfakcję. A najczęściej napotykają na bierne postawy obywateli.
Można to porównać z zupełną biernością Niemców w 30 i 40tych latach w obliczu powszechnej wiedzy o zbrodniach Hitlera i jego ekipy.
Po kolejnym wysadzeniu się „wiernego” w imię obrony wiary i uśmierceniu „niewiernych”, wśród opinii publicznej tamtego świata rozlegają się głosy rejestrowane nawet prze telewizję Al Jazeera: Kolejny raz dowaliliśmy „niewiernym” ! Niech czują naszą potęgę !

Uważam również, że władze naszego kraju (i reszty Europy) winny standardowo uzależniać wydawanie zezwoleń na budowę kolejnych meczetów, udzielaniem zezwoleń na budowę chrześcijańskich świątyń w krajach Islamu. I aprobatą na publiczną działalność ośrodków kultury chrześcijańskiej w ich krajach. Zacznijmy może od Rijadu.

Mam dosyć naszej naiwnej „tolerancji dla innych kultur”, gdy za pieniądze uzyskane ze sprzedaży ropy, Arabia Saudyjska finansuje budowy meczetów i madras w których uczy się nienawiści, a nie udziela żadnych pozwoleń na finansowanie przez Amerykanów czy Europejczyków budowy kościołów, synagog, czy szkół religijnych w których uczono by miłości i prawdziwej tolerancji.

W wyniku handlu ropą Europa pośrednio, ale de facto, finansuje działalność komórek terrorystycznych we własnych krajach. I czynnie wspomaga islamizację tej części świata.

Tolerancja ? Tak, ale w obie strony.
Tylko w taki sposób mogą wyznawcy Islamu „oswoić” do niego Chrześcijan i spowodować, że nasi rodacy z sympatią powitają powstanie kolejnego przybytku islamskiego kultu religijnego.

Niestety, obecnie to wirtualna „pieśń przyszłości”.