wtorek, 13 marca 2012

Teraz o innych wyborach

Pisząc o prawyborach w Stanach nie sposób nie przywołać ostatnich wyborów prezydenckich w Rosji. Były one w dużej mierze wolne, i nie przeszkodziło to w tym, by naród dokonał dosyć oczywistego wyboru.

Putin to jedyny silny i sprytny człowiek, który zawczasu wymiata konkurentów budząc powszechny respekt i poczucie, że gwarantuje stabilizację wewnętrzną i pewność, że jakakolwiek zagranica musi się z Rosją liczyć. Temu służą m.in. umiejętnie dozowane pobrzękiwania szabelką rakietową, gdy tylko Obama wspomni o rakietach Patriot, czy o interwencji w Syrii, lub Iranie.

Dlatego Rosjanie nie wyobrażają sobie sytuacji w której miernoty pokroju Ziuganowa czy Żyrynowskiego zasiadłyby na Kremlowskim tronie. I słusznie.

Jednak, i to trzeba skrzętnie odnotować, w Rosji dzieje się coś na kształt Rewolucji Październikowej a rebours. Oto część ludności wielkich miast wychodzi na ulice by protestować przeciwko legalnie wybranemu przywódcy. To przełom w umysłach Rosjan.

Wiem, że to dopiero początek, że przyjdzie czekać wiele lat zanim ulica masowo poprze jakiegoś kandydata z poza establishmentu, ale pamiętajmy – 1917 rok miał swój początek w 1905 roku. Ile można, że tak powiem, piastować urząd Prezydenta ? Dał nam przykład Hugo Chavez czy gwiazda Białorusi, hokeista Łukaszenka, jak należy postępować z raz zdobytą władzą nad narodem.

Ja myślę, żę Putin, to dobry wybór dla prawie wszystkich. Demokracji i równości w Rosji nie wprowadzi, ale Rosjanie nigdy jej nie mieli, więc też nie cierpią z powodu jej braku.

Natomiast Putin jest bezideowy, a ja to uważam za zaletę w dzisiejszych nuklearnych czasach. Pomyśl czytelniku co by było gdyby Hitler opóźnił o 2-3 lata rozpoczęcie II wojny światowej. Z jego szaleńczą ideą podboju globu, miałby najprawdopodobniej nie tylko jako jedyny wówczas flotę samolotów odrzutowych, ale i rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi. Nie byłoby dobrze.

Ale jako zodiakalny Baran, pospieszył się był i przeliczył z siłami. Na szczęście.

Putin nie wydaje się być światowym agresorem i dlatego możemy spać spokojnie, co nie miało miejsca w naszym kraju przez stulecia. Niech nam żyje Wladimir Wladimirowicz !

Rosja obecnie to kolos z którym każdy zagraniczny przywódca musi się liczyć chociażby z powodu potrzeby ropy i gazu. Były kanclerz Schroeder nigdy nie uśmiechał się tak szeroko, jak po podpisaniu umowy z Gazpromem, która zapewniła i jemu osobiście posadę o jakiej można tylko pomarzyć. Trzeba to jednak z naciskiem podkreślić, że sytuacja gospodarcza Rosji zależy całkowicie od cen ropy i gazu. Dopóki cena ta rośnie 25% rocznie, wszystko jest OK. Ale nawet przy tej godnej pozazdroszczenia tendencji, wzrost gospodarczy jest szacowany przez dziennik The Economist na marne 3,2% w tym roku. To niewiele więcej od nas, a ropy ani gazu łupkowego jeszcze nie eksportujemy. I to lokuje Rosję, na 18 miejscu wśród 58 krajów badanych przez ten dziennik. Nawet Wenezuela, której rząd jest obsadzony przez bliższą i dalszą rodzinę Hugo Chaveza ma odnotować 4,2% wzrostu w tym roku. A przecież kraj ten nie jest najlepiej rządzonym miejscem na ziemi.

Obecny budżet Rosji bazuje na cenie baryłki 117 $. A co będzie jeżeli cena ropy zaczęłaby spadać ? Jeżeli Rosja ma zwiększyć wydatki na zbrojenia na poziom planowany przez Putina - 763 mld $, to cena za baryłkę nie może być niższa niż 140 $ w roku 2013.

Trzeba jednak pamiętać, że duża podwyżka cen ropy wpakuje świat w recesję, a to z kolei spowoduje gwałtowany spadek cen ropy. Nie można zarzynać kury znoszącej złote jajka…

Pozatym, tak wielkie uzależnienie zrównoważenia budżetu państwa od ceny surowców energetycznych, źle rokuje na przyszłość tego kraju. W roku 2000 surowce energetyczne stanowiły 45% ogółu eksportu, podczas gdy obecnie 69%. Natomiast eksport maszyn i urządzeń odpowiednio spadł.

Następnym czynnikiem osłabiającym gospodarkę jest wszechobecna korupcja.

Na liście Transparency International Corruption Index Rosja zajmuje obecnie 143 miejsce, obok takich godnych zaufania państw, jak Nigeria i Białoruś, a o wiele miejsc za Syrią i Nikaraguą. Dla zobrazowania koszmarnej tendencji w tej dziedzinie: w roku 2000 Rosja była na 79 miejscu, a w 2005 na 90-tym…

A o prosperity w Rosji, mogą mówić jedynie miejscowi oligarchowie, którzy w samym tylko IV kwartale zeszłego roku wyprowadzili za granicę 38 mld $ !

I dlatego, na szczęście, Rosja w przyszłości nie powinna być groźna jako agresywne mocarstwo dla nas i świata. Zbrojenia i nowe technologie kosztują.

Dzisiaj cena ropy jest wysoka, ale jeżeli, może niezadługo, stopy procentowe w USA doszłyby do bardziej normalnych 5% (2% powyżej obecnej 3% stopy inflacji), zniknie dzisiejsze windowanie cen energii. Jeżeli kształtowanie poziomu stóp procentowych stanie się bardziej naturalne, a nie kształtowane dogmatycznie przez Bernankego, ceny ropy muszą zacząć spadać i to znacznie (50-60 $ za baryłkę). Pogląd ten jest wyznawany m.in. przez Noblistę Paula Krugmana.

A dodatkowo, panujące ostatnimi laty wysokie ceny tego surowca, dramatycznie zmobilizowały świat do uwieńczonych sukcesem poszukiwań całkiem nowych źródeł ropy i gazu szelfowego oraz zastosowania nowych technologii (fracking = szczelinowanie), które rozwinęły się na naszych oczach.

Chodzi o wykorzystanie łupków, o czym myślimy również w Polsce poprzez startowanie z nowymi odwiertami, które w najbliższym dziesięcio, czy dwudziestoleciu powinny uniezależnić nasz kraj od importu.

Z tych powodów myślę, że gospodarka ojczyzny „nowego” prezydenta Putina, jeżeli nie rozwinie szybko i znacznie sektorów z poza wydobycia i eksportu surowców energetycznych, nie będzie w stanie sprostać nie tylko planom zaawansowanych zbrojeń i umacniania pozycji mocarstwowej, ale również dążeniom obywateli i ogólnemu rozwojowi tego kraju, który poza centrami urbanistycznymi, jest po prostu jeszcze jednym krajem trzeciego świata.

Dynamiczny prezydent Rosji powinien przewodzić wykorzystaniu w swoim kraju licznych kadr świetnie wykształconych młodych obywateli. Tak, aby Rosja nie była znana w świecie tylko jako centrum korupcji, oligarchów-kryminalistów i eksportu surowców energetycznych.

piątek, 9 marca 2012

Prawybory, marzec 2012

Kiedy liczba ludności w tym kraju dochodziła do 3 milionów, prezydentem był George Washington. Zanim doszła do 5 milionów, urząd ten sprawowali kolejno John Adams, Thomas Jefferson i James Madison. Wybitne postaci znane z wielkich i przełomowych osiągnięć na drodze do budowania zjednoczonego i silnego, demokratycznego państwa.

Teraz jest ponad 311 milionów obywateli i dwie podstawowe partie polityczne. Jedna z nich, Republikanie, toczą obecnie zażarte boje w celu wywalczenia nominacji członka swojej partii na fotel Prezydenta. Trudno jednak znaleźć wśród jej kandydatów ludzi formatu tych wymienionych na początku.

Mitt Romney czy Rick Santorum są tak daleko od przeciętnego obywatela USA i jego losu, jak Gierek od obywateli PRL czy ex-prezydent Wulff od obywateli Niemiec. Romney urodził się w bogatej rodzinie i powiększył to bogactwo skomplikowanymi transakcjami na rynku finansowym. Osobisty majątek jest szacowany na 500 mln $. Płacony podatek od uzyskanych dochodów w wysokości 42 mln $ w 2 lata, dzięki wykorzystaniu prawnych luk – marne 15% !

Zmienia szybko i sprawnie głoszone przez siebie poglądy w zależności od sytuacji i stanu, włącznie z tymi na temat aborcji, federalnego finansowania środków antykoncepcyjnych, czy sposobom ograniczania bezrobocia.

Rick Santorum, który ostatnio zabłysnął kilkoma zwycięstwami „etapowymi”, tkwi głęboko w arcykonserwatywnych kołach związanych z Tea Party, wciąż podkreśla swoją religijność i poglądy w rodzaju: z Iranem należy rozmawiać przy pomocy rakiet i bomb, skrajnie ograniczyć pomoc uboższym, aby skutecznie walczyć z rosnącym zadłużeniem.

Już tylko to oddziela go murem od lwiej części społeczeństwa i trzeba by małego cudu, by wygrał nominację.

Światowy format tego Wielkiego Polityka reprezentuje przykładowo jego niedawna wypowiedź ze stanu New Hampshire, że największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych są Iran, egipscy islamiści i... Polska.

To wynik działalności społeczności żydowskiej w USA, która konsekwentnie, gdzie może przyprawia nam koszmarną gębę.

Reakcja na tę wypowiedź naszego MSZ ? Zero.

A więc wróżę z fusów, że wygra Romney. (Szanse Gingricha są minimalne).

Obaj jednak nie są politykami formatu wymienionych na początku. Nawet trudno ich porównywać z nimi. A więc mimo, że w Stanach żyje obecnie 100 razy więcej ludzi, niż drzewiej, nie przekłada się to na możliwości wyboru prawdziwych Mężów Stanu, Liderów, gotowych sprostać obecnym wyzwaniom stojącym przed tym wielkim wciąż krajem.

Dlatego, również wróżąc z fusów, uważam, że Obama nie ma z kim obecnie przegrać.

Chociaż i tu 8 długich miesięcy przedwyborczych może zmienić wszystko. Dlaczego ?

Wojna z Iranem, dzisiaj mało prawdopodobna – Iran potrzebuje kasy za ropę, świat potrzebuje ropy – może w wyniku nieprzewidzianych okoliczności mieć jednak miejsce.

Gdyby tak się stało, kryzys finansowy w USA jest murowany. Iran to nie Irak w którym Stany utopiły 120 bilionów dolarów w 8 lat. Skutki ataku na ten islamski kraj na pewno dla nikogo, włącznie z mędrcami z Pentagonu, nie są przewidywalne. A świeża nauka z „błyskawicznej” wyprawy irackiej jest taka, że to co w Waszyngtonie wydaje się proste, proste na pewno nie jest.

Bezrobocie w USA może w najbliższych miesiącach wzrosnąć, co na pewno osłabiłoby pozycję Obamy. Obecna sytuacja gospodarcza jest, najoględniej mówiąc, labilna.

Ilość przejęć nie spłacanych domów przez banki, jeżeli wzrośnie, uderzy jeszcze mocniej w klasę średnią, czyli w podstawowego wyborcę obecnego Prezydenta.

Gdyby te trzy negatywne czynniki się zbiegły, American people obciążą tym Obamę i wybiorą Republikanina.

Dlatego życzmy dobrze Obamie. Jest obyty ze światem zewnętrznym, poglądy ma umiarkowane i stanowi pozytywny kontrast w stosunku do koszmarnego poprzednika w Białym Domu oraz krzykliwych miernot republikańskich.

Chociaż jak na 311 milionów obywateli tego mocarstwa, w porównaniu z 3 milionami w 1790 roku, można by się spodziewać wielkiego lidera na miarę naszych wymagających i trudnych czasów. Ale z drugiej strony, czy kiedykolwiek ilość przechodziła w jakość ?

wtorek, 31 stycznia 2012

Prawybory, prawybory

Prezydencka kampania wyborcza w USA w toku. Demokraci kandydata mają - aktualny adres: Biały Dom.
Natomiast po drugiej stronie toczy się dopiero zażarta walka o nominację na kandydata partii. W obecnej chwili wydaje się pewne, że będzie to albo Newt Gingrich, albo Mitt Romney. Aktualnie walczą o głosy w trzecim najważniejszym stanie pod względem liczby głosów elektorskich – na Florydzie.

Walka jest istotnie zażarta, kandydaci obrzucają się błotem w takim stopniu, że popierający ich politycy republikańscy zauważyli, że dalsza tak ostra, podobno bez precedensu, „walka w błocie” - mudwrestling, jak to nazywają, nie tylko szkodzi wizerunkowi każdego z nich osobno, ale im obu oraz całej partii republikańskiej. Dlatego niektórzy politycy, np. były kandydat na Prezydenta, John McCain, zaleca umiar i zaniechanie wyniszczających debat.

W porównaniu do ich debat, nasze debaty PiS vs. PO, jeżeli w ogóle mają miejsce - to rozmowy przy herbatce, a pamiętny „dziadek z Wehrmachtu” Kurskiego, to pieszczota.
W USA podstawowe dziedziny do szczegółowej penetracji w czasie kampanii to obyczajówka: bicie żony, rozwody, kochanki faktyczne i domniemane, ew. epizody homoseksualne, używanie narkotyków przez żonę lub dzieci, zatrzymania policyjne itd. Następna dziedzina to niewłaściwe afiliacje polityczne: przynależność lub sympatie do ekstremalnych ugrupowań lub znajomości z niewłaściwymi ludźmi itp. Od kolebki po dzień dzisiejszy kandydata.

Jednym słowem: brutalna wolnoamerykanka w ramach wykorzystywania demokratycznych procedur.

Na tym tle Newt Gingrich ostatnio nie wypadł dobrze, gdyż właśnie zaakceptował jako swojego sponsora, miliardera (osobisty majątek 21 mld. $) Sheldona Adelsona, Żyda, co akurat tu ma znaczenie, ponieważ nie dość, że tenże zbił swoją kasę na hazardzie (kasyna w USA i w Macau), to jeszcze w swoim wystąpieniu w roku 2010 żałował, że nie walczył jako żołnierz w armii Izraela, tylko w armii amerykańskiej, ale chciałby, aby jego syn został snajperem w tamtej armii. Dodał, że jego żona i jedna z córek służyła w IDF (Israel Defence Force). „Nie jestem obywatelem Izraela, ale Izrael jest w moim sercu” - dodał na koniec.

Adelson przekazał na kampanię Gingricha 10 mln. dolarów w ramach tzw. super PAC*. Dlaczego ? Ponieważ Gingrich podziela pogląd Adelsona, że z Iranem trzeba rozmawiać twardo (to samo mówił Bush o Iraku w 2003 roku...) i że obrona interesów Izraela jest równoznaczna z obroną USA.
Chyba w związku z tym finansowym wsparciem, Newt Gingrich zamieścił całostronicowe ogłoszenie na okładce gazety 'Israel HaYom,' (własność Adelsona, posiadała 39,2 % rynku gazet codziennych w Izraelu w 2011r., orientacja skrajnie prawicowa), w którym stwierdził, że Palestyńczycy to „invented nation”, czyli wydumany naród.

Amerykanie zadają sobie teraz pytanie, jakie dalsze działania kandydata na prezydenckiego kandydata partii republikańskiej zostały kupione za 10 mln. dolarów. Trzeba tu dodać, że w świetle prawa amerykańskiego, wszystko jest lege artis, masz pieniądze – wspierasz kogo chcesz. Poza tym kampania kosztuje.
Na Florydzie Gingrich wydał 3,9 mln. $, a Romney 15,7 ! Cztery razy tyle.
No i prowadzi z ogromną przewagą nad Gingrichem. I ma własne niezłe źródła dochodu. W zeszłym roku jego transakcje kapitałowe przyniosły mu 21,7 mln $., a w poprzednim 20,9.

Jego pogląd na Europę ? To zbiorowisko socjalistycznych państw, zadłużonych po uszy i zmierzających ku upadkowi.
Jego główne hasło wyborcze ? Rozwój, rozwój, rozwój i w ten sposób tworzenie nowych miejsc pracy.

Gingrich Florydę przegra z kretesem, ale to dopiero początek kampanii. Jak mówi jeden z tamtejszych politycznych komentatorów: nuklearny holokaust przeżyją tylko trzy gatunki: karaluchy, Cher (piosenkarka – przyp. mój) oraz Gingrich.

W tym wyścigu Republikanów stawiam na Romneya, ponieważ zwolennicy tej partii widzą go jako jedynego, który może pokonać Obamę.

Trzeciemu kandydatowi na kandydata Republikanów, Rickowi Santorum, nie daję dużych szans, mimo wsparcia w ramach superPack ze strony sponsora (Amerykanie nazywają go nieco żartobliwie „sugar daddy”) – Fostera Friessa. Tego „born-again” chrześcijanina (jak młodego Busha), ultrakonserwatystę, charakteryzuje najkrócej jego niedawna wypowiedź z której śmieje się Ameryka: „ back in my days, they used Bayer Aspirin for contraception. The gals put it between their knees and it wasn't that costly **."

Patrząc z boku na cały proces wybierania kandydata partii, a następnie kandydata na Prezydenta USA, nasuwa się szereg uwag. Po pierwsze, Stany bardziej przypominają plutokrację niż demokrację - superPAC służy przede wszystkim utrudnieniu identyfikacji źródła pochodzenia „wsparcia wyborczego” poprzez zachęcanie do tworzenia korporacji-wydmuszek. W ten prosty sposób American people mają być nieświadomi tego, jakie naprawdę osoby i korporacje stoją za kandydatem (85% obywateli USA uważa, że korporacje mają zbyt duży wpływ na wybory, a w ich rezultacie na rząd).
Jasne jest przecież, że to co jest dobre dla korporacji, niekoniecznie jest dobre dla obywatela. Dla korporacji najważniejsze jest powiększanie dywidendy, zysk, natomiast przeciętny obywatel ma nieco inne priorytety i zestaw wartości.

Mam następującą sugestię dla American people, aby wiedzieli kto stoi za kandydatem - powinien on nosić kombinezon podobny do zawodników Formuły 1, cały upstrzony firmowymi logo sponsorów jego kampanii.
A poważnie, jeżeli Stany chcą zostać kiedyś państwem demokratycznym i otwartym (open society), a nie skorumpowaną republiką rządzoną pośrednio przez magnatów finansowych i korporacje, powinny zlikwidować prywatne finansowanie kandydatów.

U nas politycy PiS zarzucali Tuskowi, że mówi co innego w Katowicach, a co innego w Warszawie a jeszcze co innego na wsi, itd. To samo zarzuca się amerykańskim kandydatom: mówią co innego w zależności od stanu w którym przemawiają.
Jak to się ładnie mówi w języku Lincolna: „different strokes for different folks”.

A Obama? Republikanie zarzucają mu, że jest czerwonym socjalistą, bo chce wyższych podatków dla zarabiających powyżej 1 mln $. A trzeba wiedzieć, że w USA, sekretarka Warrena Buffetta płaci wyższy procentowo podatek, niż jej dosyć zamożny szef. Poza tym legalne jest przenoszenie swojego majątku na Kajmany, czy zakładanie firmy na Bermudach, z czego państwo USA nie ma ani centa. To jest w skrajnym kontraście do tzw. szarego człowieka, obywatela tego kraju, którego możliwości finansowej ekwilibrystyki, szczególnie w wyniku obecnego kryzysu, są znacznie okrojone. Obama stara się umiejętnie wykorzystać niezadowolenie American people, aby tym samym wskazać na przyczyny społecznych nierówności i deficytu fiskalnego. Dla mnie, to jest oczywiście słuszne, że Obama proponuje wyższe podatki dla bogatych, ale też i poniekąd „odkrywanie Ameryki”, ponieważ nierówności w podatkowym traktowaniu obywateli USA trwają dziesięciolecia i wmawianie obywatelom dzisiaj, że bogaci spowodowali zadłużenie i niebywałe kontrasty amerykańskie, to tani PR i demagogia.
Obecny kryzys tylko wyostrzył kontrasty społeczne, podobne do tych w tzw. bananowych krajach Ameryki Południowej, a dotychczasowa polityka różnych rządów USA konsekwentnie konserwowała taki stan rzeczy, że bogaci się bogacili, a biedni biednieli.
Dopiero, kiedy w wyniku obecnego krachu klasa średnia gwałtownie zubożała, oddała bankom swoje niespłacone domy, zasiliła szeregi bezrobotnych, wyszła po raz pierwszy od niepamiętnych czasów na ulice (Occupy Movement), Prezydent i jego doradcy postanowili znaleźć kozła ofiarnego i zwalić winę na Republikanów, konserwatystów i najbogatszych, a płacących zaniżone w stosunku do swojego majątku podatki. Jednak samym pokazywaniem winnych los American people się nie poprawi.
Miał Obama kilka lat na radykalne zmiany, ale ich nie dokonał. Zabrakło „jaj” i współpracy ponadpartyjnej w Kongresie.

A propos Kongres.

Ostatnie badanie opinii publicznej, przeprowadzone kilka dni temu pod łączną kontrolą przedstawicieli Republikanów i Demokratów (!), pokazuje, że mimo głębokich podziałów w społeczeństwie amerykańskim prawie na każdy temat, istnieje całkowita jedność w ocenie działania Kongresu. Większość Amerykanów (58%) chciałaby usunięcia zeń dosłownie wszystkich jego członków – gdyby tylko mogła to zrobić. Ta jedność w ocenie obejmuje równo całe spektrum polityczne: demokratów, republikanów i konserwatystów. Generalnie cały elektorat domaga się tego, by „Kongres był efektywny, działał odpowiedzialnie i nareperował wreszcie gospodarkę”.

U nas rządowi Tuska „jaj” nie brakuje w tej kadencji, natomiast brakuje wyczucia społecznego i solidnego przygotowania wprowadzanych istotnych reform. Trzeba mieć tylko nadzieję, że protesty lekarzy, aptekarzy oraz tzw. szerokich mas, protestujących przeciwko podpisaniu ACTA spowodują otrzeźwienie i refleksję u Premiera.
Myślę, że tak jak w przypadku bezsensownego poparcia udzielonego w roku 2003 Bushowi w postaci wysłania naszych żołnierzy do Iraku, tak i nadgorliwość w podpisaniu ACTA są przejawem zapatrzenia naszych kolejnych elit władzy na tzw. Zachód – oby o nas dobrze mówili.
Również dlatego, tak sądzę, Tusk właśnie aprobował Pakt Fiskalny i zgodził się na pożyczkę do MFW w zamian za... nic.

Szanujmy, my Polacy, może wreszcie bardziej siebie samych i dbajmy o nasze własne interesy, tak dobrze, jak ci „zachodni” dbają o swoje.

Może to jest zakompleksiona zaściankowość - spuścizna pokomunistyczna, kiedy zachodniego turystę nazywano w naszym kraju czołobitnie „gościem zagranicznym”, wszelki towar „zagraniczny” był marzeniem Polaków i gdy wierzono bezkrytycznie w uczciwość człowieka zachodniego (tak, młody czytelniku, tak było).

Tę polską cechę świetnie pokazał odcinek „Bob” serialu „Kiepscy”, gdzie Arnold Boczek zmienia imię i nazwisko na Bob Marlej i zyskuje natychmiastowy szacunek i uwielbienie otoczenia.
Pewnie dlatego na przykład krajowa piosenkarka Katarzyna Szczot przybrała dawno temu „zagraniczny” i pretensjonalny pseudonim Kayah.
W związku z tym, ja też pomyślałem o podobnie „uszlachetniającej” zmianie. Od przyszłego wpisu nazywam się Andreas Schmolendorff.



________________________________________________________________

* super PAC (PAC - Political Action Committee), nowy sposób na legalne wywieranie wpływu (aktywne lobbowanie) poprzez zbieranie i przekazywanie dowolnych sum dowolnie wybranym osobom. Jest to bardzo istotna nowość w tegorocznym amerykańskim wspieraniu kandydata na Prezydenta USA Można też w ramach super PAC przeznaczać zebrane fundusze na kampanie negatywne przeciwko konkurentowi.
** "W moich czasach używano aspiryny Bayera jako środka zapobiegającego ciąży. Laski wkładały ją między kolana i nie było to wcale drogie”

piątek, 20 stycznia 2012

Na lżejszą nutę

Ostatnie doniesienia w sprawie katastrofy super nowoczesnego (koszt: pół miliarda euro) wycieczkowca Costa Concordia, mają niewątpliwie aspekt czysto kabaretowy. A to za sprawą kapitana Schettino, który, tak to rozumiem, jako dowódca tej jednostki, zamiast zachęcać nieszczęsnych pasażerów do ewakuacji, postąpił właśnie jak wzorcowy dowódca i sam dał przykład, jak się sprawnie ewakuować. Prawdopodobnie wierzył, że nic tak przekonująco nie działa na ludzi, jak osobisty przykład dany przez dowódcę.

Otoczenie i opinia publiczna, niesłusznie krytykuje go, tym bardziej, że nieszczęśnik poślizgnął się był i przypadkiem wpadł do szalupy, która akurat (co za zbieg okoliczności) płynęła do brzegu.

Jako dowódca niezłomny, nie dał się zwabić ponownie na statek. I słusznie. Nie uległ nawet naciskowi Gregorio de Falco, dyżurnego oficera kapitanatu portu w Livorno, który po chamsku zwrócił się do niego tymi słowy: „Wracaj, kurwa, na pokład”. Przecież gdyby wtedy wrócił, mogłoby to wpłynąć demobilizująco na pozostawionych swemu losowi pasażerów, którzy mogliby ten powrót dowódcy statku odczytać jako zachętę do pozostania na nim, co w rezultacie przełożyłoby się na zwiększenie ilości ofiar śmiertelnych.

Poza dyskusja jest fakt, że kapitan przepływając tak blisko brzegu wielkim promem o wyporności 114.000 ton, chciał dźwiękiem syreny pozdrowić emerytowanego admirała włoskiej marynarki wojennej, mieszkającego właśnie na tej wyspie. To piękny gest szacunku młodego kapitana w stosunku do starego weterana.
Niektórzy mówią, że kapitan Schettino jednocześnie uczcił w ten więcej niż symboliczny sposób stulecie katastrofy „Titanica”. Za cenę tylko ok. 30 ofiar – na „Titanicu” było ich aż 1500.
I tylko podziwiać należy go za tak precyzyjne osadzenie kadłuba statku na skale, tuż obok 60 metrowej głębiny.

Powyższe wydarzenie, którego bohaterem jest włoski kapitan, przywodzi mi na myśl inne, też z włoskim kapitanem, tym razem statku powietrznego, a dokładnie samolotu typu DC-9 linii lotniczych Alitalia. Kapitan ten, po starcie z Okęcia (lata dziewięćdziesiąte), zauważył palącą się lampkę sygnalizującą pożar na pokładzie. Bez osobistego sprawdzenia stanu faktycznego, podjął szybką decyzję o zawróceniu z powrotem na Okęcie, gdzie też wkrótce wylądował. Jako że był mocno zdenerwowany, mimo dobrej pogody, zjechał z pasa i zatrzymał się na trawie obok. Bardzo sprawnie się z kolegą II pilotem ewakuował i pobiegł do budynku lotniska, zostawiając wszystkich pasażerów swojemu losowi. Okazało się, że żadnego pożaru nie było, nawalił sygnalizator świetlny.
Pozostawionych w samolocie pasażerów spokojnie ewakuowano. Już wtedy określenie „włoski kapitan” kojarzyło się jednoznacznie.

U nas, w polskim Sejmie, Janusz Palikot próbował dzisiaj oswoić posłów do tematu „trawki”. Bez zmuszania kogokolwiek do palenia. Po prostu, żeby było widać, że działa, chociaż trafia tu na tzw. głuche uszy.
Inne partie, wietrząc w tym temacie „minę”, obserwują jedynie z uśmiechem kolejną „inicjatywę” kolegi-taniego fajansiarza, zgodną z duchem i literą jego manifestu wyborczego. Media szeroko relacjonują ten nonevent, zwołują do swoich studiów polityków różnych partii, dając im okazję do zajęcia stanowisk w tej, jak rozumiem, istotnej dla Rzeczpospolitej, sprawie.

Natomiast w programie TVN „Piaskiem po oczach” Jacek Kurski (Solidarna Polska) zasugerował, aby nasz rząd opublikował w całej prasie światowej wielkie ogłoszenia, że generał Błasik, po pierwsze nie był pijany, a po drugie, że nie ma dowodów, iż wogóle przebywał w kokpicie samolotu podczas lądowania w Smoleńsku.
To sugeruje, że albo poseł Jacek K. pali albo pije za dużo.

Nasunęło mi to pomysł, aby założyć stronę: www.pierdoly.pl i tam publikować wypowiedzi znanych polityków na równie ważne tematy.
Mam jednak spóźniony refleks, taka strona już jest...


___________________________________________________
komentuj bezpośrednio na mój email: andrzejsmolski@gmail.com

środa, 18 stycznia 2012

Legalne metody pozyskiwania informacji

Wspomniałem w poprzednim wpisie o niezrealizowaniu przez pokojowego Noblistę, Prezydenta Obamę, obietnicy zamknięcia więzienia Guantanamo i o torturach stosowanych przez Amerykanów, ale sprawy są dosyć złożone i warto poświęcić im nieco więcej uwagi. Mimo że nie widnieją w nagłówkach dzisiejszych gazet.

Więzienie „uaktywniono” 10 lat temu w wyniku ataku 9/11. W roku 2002 przyjęto pierwszych „lokatorów” z Afganistanu. W Stanach panowało przerażenie po ataku terrorystycznym i obawa, że w każdym momencie może się on powtórzyć. Od razu zaczęto stosować tortury w celu wykrycia ewentualnych nowych planów Osamy.
Rozdział pracy był taki: Pentagon prowadzi wojnę w Afganistanie, zbieraniem zaś informacji zajmuje się CIA. Trzeba było jednak uzasadnić, a tym bardziej usprawiedliwić własne stosowanie tortur, z których słynął m.in. Saddam H., ś.p. Augusto Pinochet, jak i inne współczesne i dawne reżymy totalitarne. Zadanie to powierzono (komużby innemu ?) prawnikom Departamentu Sprawiedliwości. Ci wywiązali się znakomicie z powierzonego zadania. Najlepiej streściła wyniki ich pracy ówczesna Sekretarz Stanu Condoleezza Rice: „jako, że pojmani przez Amerykanów podejrzani o terroryzm nie należą do regularnej armii, ale ją wspomagają (jaką armię, talibańską czy alkaidzką ?? - przypisek mój), nie obejmuje ich Konwencja Genewska”. I dalej Condoleezza: „w związku z tym, nie przysługuje im również żadna ochrona prawna. Są oni więzieni w wyniku wojny, ale nie są jeńcami wojennymi”. Takie określenie ich statusu dało całkowicie wolną rękę CIA, wszystkie metody „pozyskiwania informacji” zostały tym samym zalegalizowane. Ograniczone były tylko pomysłowością przesłuchujących. Bicie, upokarzanie, również seksualne, groźby zabicia rodzin, podtapianie, rażenie prądem, wyrywanie paznokci itd. itp.
Departament Stanu oświadczył, że jeżeli zastosowane metody przesłuchania nie powodują trwałych uszkodzeń ciała, niewydolności organów, lub śmierci – to nie są to tortury.

Natomiast Zastępca Prokuratora Generalnego (po naszemu wiceminister sprawiedliwości) USA, Jay Bybee wyprodukował dla CIA, Departamentu Obrony i Prezydenta, 3-częściowe tzw. memoranda na temat tortur ( Torture Memos ), w których stwierdził, że „w czasie walki z terroryzmem zezwala się na stosowanie psychicznych i fizycznych cierpień i nacisków, takich jak długotrwałe pozbawianie snu, krępowanie ciała w niewygodnych pozycjach oraz podtapianie (waterboarding), i podkreślił, że postępowanie, które powszechnie uważane jest za tortury, może być prawnie dozwolone, w ramach rozszerzonej interpretacji upoważnienia udzielonego Prezydentowi USA, podczas „Wojny z Terroryzmem”.

(W Polsce takie „dopasowywanie” interpretacji prawa do faktów nazywane było w 90-tych latach „falandyzacją”. Amerykanie, jak widać, twórczo rozwinęli tę dziedzinę).

Condoleezza pozwoliła sobie również na ciekawy komentarz, że takie postanowienia jedynie wzmacniają znaczenie Konwencji Genewskiej (!)

Cytując Josepha de Maistre'a: "niczego się nie nauczyli, niczego nie zapomnieli". To taka swoista ambiwalencja i myślenie dosyć totalitarne: ponieważ my jesteśmy demokratyczni, to każda nasza czynność par exellence jest demokratyczna. To uzurpacja, błąd logiczny non sequitur. I dodaje: Z tego, że jesteśmy demokratyczni w systemie, nie wynika, że każda nasza czynność jest automatycznie taka. Ale przecież błędy logiczne należą do podstawowego zestawu manipulacji zbiorowej...

Jak pisze prof. Zbigniew Mikołejko: - Reszta świata uważa USA za przywódcę i kolaboruje ze Stanami. Współpraca Anglii czy Polski była pozbawiona skrupułów moralnych - kontynuuje profesor.

Nagle, tortury, zawsze starannie ukrywane przez rządy totalitarne, stały się legalne w ocenie demokratycznego mocarstwa. Nareszcie takie nierządne rządy mogły swobodnie torturować przeciwników politycznych, którzy, w końcu, również nie reprezentowali nigdy żadnej regularnej armii.

CIA dbając jednak o wizerunek najbardziej demokratycznego państwa świata, nie chciała sobie brudzić rąk torturami we własnym kraju. „Poproszono” więc usłużnych sojuszników, takich jak Pakistan, Maroko, czy Polska, aby to w ich krajach można było w celu wymuszania zeznań zastosować metody, które były en vogue za Hitlera, Stalina lub za czasów hiszpańskiej inkwizycji. Właśnie wtedy, w średniowieczu, miało miejsce pierwsze znane zastosowanie waterboardingu, czyli wielokrotnego podtapiania pod kątem, tak, aby do płuc nie dostawała się woda – „pacjent” może oszaleć z paniki, ale musi przeżyć, aby go można było dalej torturować.
Chcesz się zorientować jak działa waterboarding i czy są to rzeczywiście tortury?
Poćwicz w domu z przyjaciółmi, albo obejrzyj mojego ulubionego pisarza, Christophera Hitchensa, który dobrowolnie poddał się temu zabiegowi:
http://www.youtube.com/watch?v=4LPubUCJv58

Podobno najwięcej tych zabiegów przeszedł Khalid Sheikh Mohammed, przywieziony do Kiejkut z Pakistanu – 183 razy w 2 tygodnie.

Sojusznicy dawali się łatwo przekonywać przez CIA – chodziło przecież o współpracę z hegemonem, w imię „walki z terroryzmem”.
Pakistanowi Amerykanie płacili „od łba”, czyli od każdego torturowanego na jego terytorium. Potwierdził to sam b. prezydent Pervez Musharraf. Czy płacili również Polsce za łamanie prawa na jej terytorium ? Można się tylko domyślać.

W 2002 roku schwytano w Pakistanie Abu Zubaidę, szefa operacyjnego Al Kaidy. Bush triumfował. Szybko przetransportowano go samolotem na lotnisko Szymany, a stamtąd do Kiejkut.
Takie przemieszczanie drogą powietrzną podejrzanych o terroryzm, zwane fachowo „extraordinary rendition” miało miejsce dziesiątki razy.

Oficerowie CIA zorientowali się jednak, że Abu Zubaida jest chory psychicznie i od dawna nie miał żadnego kontaktu z przywództwem Al Kaidy. Tym niemniej grożono mu śmiercią i trzymano w klatce o wymiarach kabiny prysznicowej, przykrytej grubym czarnym materiałem, a z głośników generowano ogłuszający hałas. Abu Zubaida przebywał w Kiejkutach przez kilka miesięcy. W trakcie torturowania zeznał, że Al Kaida planuje ataki na centra zakupowe, banki i elektrownie atomowe. W wyniku weryfikacji okazało się, że informacje te nie miały pokrycia w faktach. Zeznałby wszystko, byle zrezygnowano z dalszych tortur.
W ramach kolejnego „extraordinary rendition” przewieziono go do więzienia Guantanamo, jak zwykle w przypadku „podejrzanych o terroryzm”, bez postawienia jakichkolwiek zarzutów.
Polska przyznała mu status „pokrzywdzonego”, ale Departament Sprawiedliwości USA jeszcze w październiku 2009 r. odpowiedział, że USA nie będą współpracować z Polską w tym śledztwie, bo mogłoby to naruszyć bezpieczeństwo, lub inny istotny interes Stanów Zjednoczonych.

To kolejny przykład sojuszniczej wzajemnej współpracy polsko – amerykańskiej.

Podsumowując powyższe fakty i jako przykład skrajnej obłudy, zacytuję na koniec fragment Memorandum na temat „kombatantów wroga” (enemy combatants) - czytaj cywilów podejrzanych przez Amerykanów o terroryzm - skierowane przez Generalnego Doradcę Departamentu Obrony USA Williama Haynes'a w grudniu roku 2002, do Amerykańskiego Towarzystwo Prawa Międzynarodowego (ASIL) oraz Rady ds. Stosunków Międzynarodowych (CFR):
„Jak i w innych konfliktach zbrojnych, w których nasz Naród był zaangażowany, przetrzymywanie kombatantów wroga spełnia istotną rolę ochronną. Jednak, co równie ważne, świadome, skrupulatne i humanitarne traktowanie przetrzymywanych przez nas kombatantów wroga, odzwierciedla nasz system wartości i obraz jako Narodu.”

Istotnie, odzwierciedla.


___________________________________________________________
komentuj bezpośrednio na mój email: andrzejsmolski@gmail.com


piątek, 13 stycznia 2012

Nie tylko o autostradach

Filmik pokazujący U.S. Marines sikających na zwłoki zabitych Talibów wywołuje powszechne oburzenie opinii publicznej świata i robi wrażenie, ale głównie na tych, którzy nigdy nie byli na wojnie, lub chociażby nie czytali żadnych reportaży wojennych.

Ani nie wzrusza mnie do łez empatia Sekretarza Obrony USA Leona Panetty, który dzisiaj serdecznie przeprasza Prezydenta Karzaia za ten „haniebny incydent” i zapowiada drobiazgowe śledztwo. A co innego ma do zrobienia ? Szczególnie w obliczu opinii publicznej i zbliżających się negocjacji z Talibami. Gdyby wrażliwość władz USA była rzeczywista, a nie podyktowana hipokryzją i cynizmem, to przede wszystkim USA zamknęłyby już dawno więzienie Guantanamo (Noblista pokojowy Obama zdecydował w roku 2009 o zamknięciu go za rok, ale do dziś niczego w tym kierunku nie uczyniono) i uznałyby stosowanie tortur za nielegalne ("ulegalnił" je Donald Rumsfeld w 2003 roku).
Ale sprawy te, chociaż ogólnie znane, nie są już na topie newsów, przestały więc być skandalem medialnym.

Wojna nie zna litości, a chyba nie było takiej wojny, podczas której niektórzy żołnierze nie wyładowywali swoich uczuć na pokonanych przeciwnikach.

Czasy rycerskich potyczek, jeżeli kiedykolwiek były, w co wątpię, odeszły wieki temu. Były zawsze wyjątkiem. Warto zastanowić się chociażby nad poziomem agresji i wrogości, która towarzyszy piłkarzom grającym mecz, którzy tylko czekają na okazję kopnięcia przeciwnika lub przyładowania mu łokciem w ryj – gdy sędzia akurat spojrzy w drugą stronę. Nie mówiąc już o kibicach, których wyczyny od czasu do czasu pokazuje telewizja. Albo o zachowaniach „prawdziwych patriotów” uczestniczących w Marszach Niepodległości.

A to tylko próbka mini agresji i pogardy odczuwanej wobec przeciwnika utożsamianego z wrogiem. A co dopiero biedni zestresowani młodzi żołnierze na polu walki, którzy nie walczą o wygrany mecz, ale o własne życie ! Mają oni zupełnie inny poziom strachu i agresji, którą po likwidacji wroga muszą na swój sposób odreagować. W końcu w starciu z Talibami to U.S Marines mogli zginąć, ryzykowali własnym życiem. Nie dziwię się im, chociaż ten filmik budzi i we mnie odrazę. Ale takie są realia wojny.

Podczas II Wojny Światowej Niemcy tak samo postępowali wobec oficerów politycznych Czerwonej Armii, czerwonoarmiejcy zaś czołgami rozjeżdżali na żywca, pojmanych żołnierzy niemieckich. Czy to takie różne od sikania na nieżywych Talibów ? Różnice są dla mnie jedynie w estetyce, ale nie w etyce.

Wciąż oburzonym na U.S. Marines polecam koniecznie refleksję. Przypomnijcie sobie nakręcone przez głęboko wierzących mahometan filmy z "odgławiania" Europejczyków i Amerykanów, często cywilów wogóle niezaangażowanych w wojnę, "bezpieczniaków" z firmy Blackwater, chroniących ambasady, których spalono, a ich ciała wywieszono na moście w Faludży. Pamiętajcie o żołnierzach amerykańskich w Mogadiszu, wleczonych po mieście za jeepami somalijskich bandziorów.

A więc czy to przypadkiem nie Talibowie sikają codziennie na prawo międzynarodowe i podstawowe prawa człowieka ?

Zamieszanie w sprawie sposobu wypisywania recept, rażących błędach na listach leków refundowanych itd. zajmuje wciąż wiele miejsca w mediach. Oczywiste jest, że stanowi to rezultat niedbałego przygotowania reformy. Jak to zwykle u nas, dokonywanie istotnych zmian odbywa się na bieżąco, na żywym organizmie służby zdrowia i chorych ludzi.
Zamysł młodego ministra jest taki, że najpierw wprowadza w ostatniej chwili fundamentalne zmiany, a potem reaguje poprawkami i słownymi zapewnieniami na zgłaszane skargi. Aptekarze i lekarze okopują się w swoich protestach i trwa pat. Następuje próba sił: kto kogo. Tandeta legislacyjna tym razem w resorcie zdrowia.

Podobny bałagan organizacyjny wystąpił przy poprzednich zmianach w rozkładzie PKP: najpierw wprowadzono źle przygotowane zmiany, spowodowano wielki bałagan, wybuchł skandal, a potem stopniowo i powoli korygowano błędy. Typowe działanie reaktywne.

Złe przygotowanie zmian, czy wogóle niechlujne przygotowanie znaczących przedsięwzięć, to stała wada polskich decydentów. Podobnie dzieje się w temacie autostrady. Owszem, budowy trwają, część już oddano do użytku, ale na pewno nie powstanie ich tyle, ile planowano. A ich jakość ? Zależeć będzie od tego, czy i ile ukradziono materiału podczas budowy danego odcinka.
Warto w tym miejscu przypomnieć jak budowano autostrady w Niemczech. Rozpoczęcie budowy pierwszego odcinka Frankfurt – Darmstadt (60 km) nastąpiło w 1933 roku, po dojściu Hitlera do władzy. Ale to nie on stworzył wstępne plany, te powstały już w roku 1913 ! Po dojściu Hitlera do władzy nazywano je Die Strassen Adolf Hitlers. W 6 lat oddano do użytku 3000 km, wraz z mostami, wiaduktami, wjazdami i zjazdami. Początkowo mosty były stalowe, jednak wraz ze zbliżającymi się terminami wojen budowano je wyłącznie z kamienia. I tak powstały największe mosty kamienne od czasów rzymskich...
Trzeba tu dodać, że budowano wszystko ręcznie, bo nie było odpowiednich maszyn. Łopatami kopano ziemię, a do transportu używano małych wagoników.

Ciekawostka: robotnicy pracujący fizycznie po 10-12 godzin dziennie narzekali na wyczerpanie i w 1934 roku zastrajkowali. „Lekarstwem” na ten strajk okazało się Gestapo, które spowodowało natychmiastowy powrót do pracy zbuntowanych. Wtedy liczni „malkontenci” rozpoczęli wysyłkę listów do samego Fuehrera o treści: „Gdyby Pan tylko wiedział jakie trudne mamy warunki pracy, to by Pan ... itd.” Listy te od razu przekierowano do Gestapo i niezadowoleni naiwni wylądowali w Dachau. Ordnung und Disziplin muss sein !

Autostrady zaprojektowano tak, aby były przystosowane dla pojazdów jadących z szybkością 160 km/godz (wówczas jeżdżono maksymalnie 120 km/godz). A więc projektowano z wizją. Grubość nawierzchni: 70 cm betonu i asfaltu ! Dzisiaj w USA nawierzchnie mają grubość tylko 30 cm. Dlaczego ? Bo Niemcy stawiali od razu na wysoką jakość i nie mieli planów wprowadzania ograniczeń szybkości. Gładkość jezdni, (mimo małych szybkości maksymalnych ówczesnych samochodów), była taka, że w roku 1938 postanowiono ustanowić rekord szybkości przejazdu autostradą pod Sztuttgartem. Rudolf Caracciola uzyskał wtedy szybkość ... 432 km/h, którą dzisiaj osiąga się „łatwo”, ale na jeziorze Słonym, a nie na autostradzie. Tego samego dnia inny Niemiec Bernd Rosemeyer chciał pobić od razu ten rekord. Niestety, przy szybkości ponad 440 km/h, złapał boczny wiatr i zjechał z jezdni rozbijając pojazd na tysiąc kawałków.
Autobahny projektowano od początku tak, aby kierowca mógł podziwiać piękno ziemi niemieckiej, różnice wzniesień utrzymano na max. 7% (na jednym kilometrze dopuszczalna różnica wysokości jezdni – 70m) i jednocześnie zaplanowano liczne, chociaż łagodne zakręty, w tym celu, aby kierowcom i pasażerom jazda nie wydała się nudna. Dzisiaj wiemy, że było to bardzo słuszne z uwagi na bezpieczeństwo, ponieważ w USA, przeciwnie, projektowano Interstate highways z oszczędności w linii prostej, co często powoduje zaśnięcia za kierownicą.

Autostrady były wtedy taką dumą Niemiec (a u nas dzisiaj nie są ?), że organizowano wycieczki na ich zwiedzanie. Najlepiej widać je było z powietrza, więc używano balonów Zeppelin.
W 1939 roku Niemcy miały już 3000 km z zaplanowanych 7000. Wtedy stosowano już nowoczesne maszyny, które przygotowywały teren i kładły poszczególne warstwy nawierzchni.
Roboty, prowadzone w szybkim tempie zostały w 1939 roku prawie całkowicie wstrzymane, gdyż niecierpliwy Adolf H. (typowy zodiakalny Baran) postawił na błyskawiczną wojnę. Tak więc między rokiem 1939 a 1942 zbudowano zaledwie kilkaset kilometrów autostrad. Tempo robót przypominało to, którego obecnie jesteśmy świadkami w naszym pięknym kraju.

Po przegranej przez Niemców wojnie, zajęli się oni energicznie odbudową zniszczonych przez siebie mostów (prawie wszystkie, około 1000, wysadzili w powietrze aby utrudnić zwycięski marsz Aliantów) i rozbudową sieci. W 1970 roku mięli już przecież 14 mln. samochodów. „Wojna” przeniosła się tym razem na drogi – zginęło w tamtym roku 19.000 osób.
Cel rozbudowy na dzisiaj jest ambitny: aby z każdego miejsca Niemiec było nie dalej, niż 10km do wjazdu na autostradę. A jest ich już ponad 13.000 km.

Lewym pasem można, jak dawniej, jechać legalnie bez ograniczenia szybkości, ile fabryka dała. Jedziesz lewym aż 180, patrz jednak w lusterko, może chce wyprzedzić cię porsche, lub bmw z szybkością 250-300. Legalnie.

Najostrzej karzą tam jednak za inne wykroczenia. Zamożny Draengler, który siedzi ci na ogonie wymuszając ucieczkę w prawo, zapłaci nawet powyżej ... 20.000 Euro ! W powszechnym użyciu jest system 3 ukrytych kamer (przed wiaduktem, na wiadukcie, za wiaduktem), które zrobią zdjęcia tak, aby przed sądem nie było wątpliwości.
Popularny w Polsce po '89 roku, zaimportowany z Zachodu „gest przyjaźni” - środkowy palec, kciuk stykający się z palcem wskazującym (Arschloch) lub machanie ręką na wzór wycieraczek samochodowych (kierowca wariat) – wszystkie te zachowania podpadają pod prawną kategorię Beleidigung i karane są grzywną od 800 Euro wzwyż.

Ostatnio pomyślano także o pieszych. Jeżeli przekraczasz jezdnię poza wyznaczonymi pasami pod innym kątem niż prosty, płacisz 5 Euro kary.

Czy więc u nas nie jest znacznie łatwiej jeździć i chodzić ?

Bo ja wiem ...

______________________________________________
komentuj bezpośrednio na mój email: andrzejsmolski@gmail.com

wtorek, 3 stycznia 2012

Co tam Panie w polityce ?

Początek nowego roku to właściwy czas na ocenę poprzedniego.

Optymistycznie trzeba stwierdzić, ze był to dobry rok: nie rozpoczęła się żadna wielka nowa wojna. A wręcz przeciwnie, zakończyła się „główna” w Iraku. To znaczy formalnie się zakończyła, bo zagraniczni żołnierze (ci którzy przeżyli) wrócili do domu na Święta, co im się słusznie należy. Powinni, moim zdaniem, dostać odszkodowania od rządów państw, które ich tam wysłały.

A wysłały bez sensu kompletnie, chyba że za sens przyjmiemy osiąganie korporacyjnych zysków z produkcji broni i zaopatrzenia dla wojsk.

USA ponoszą pełną odpowiedzialność moralną przed światem za spowodowanie rozszerzenia się terroryzmu na obszarze Iraku i nie tylko tam. Szczególnie w świetle rozbudowywania potencjału nuklearnego Iranu i całkiem realnych zagrożeń w dostawach ropy przez cieśninę Ormuz.

(A może USA mają w planach awaryjnych - contingency plans - kolejną inwazję, tym razem na Iran. Nie może, ale na pewno, ponieważ wizja poważnego zakłócenia dostaw ropy z tego regionu grozi dużo poważniejszymi konsekwencjami dla całej gospodarki światowej, niż wojna z Saddamem H.)

To niesłychane, ze poprzedni „Mesjasz” z Białego Domu, wybrany glosami większości narodu tego jedynego (jeszcze) mocarstwa światowego, był takim kretynem. I że otoczył się wianuszkiem podobnych kretynów, którzy głosili że terrorystów z bronią masowego rażenia „will bring them to justice” oraz „hold them responsible”.

Teraz ich samych trzeba by „bring to justice”. A oni cieszą sie życiem, świetnym zdrowiem i zyskami których ta ośmioletnia wojna im przysporzyła. Im, bowiem narodowi przysporzyła jedynie cierpień (rodzinom 4500 zabitych i wielu tysiącom dożywotnio okaleczonych fizycznie i psychicznie).

Dodatkowym, przepraszam za wyrażenie, smaczkiem, jest nieudolnie przez długi czas utajniona prawda o tym, że zwłoki wielu poległych i przetransportowanych do ojczyzny żołnierzy USA znajdowano potem (w całości, lub rozkawałkowanych) na wysypiskach śmieci. Tak honorowano bohaterów narodu.

To już jest, mówiąc cynicznie, taka „wisienka na torcie” którym była cała ta, z powodu butnej arogancji (atak na Bagdad nazwali „Shock and Awe”), chęci zysku, krótkowzroczności i bezbrzeżnego cynizmu władz USA prowadzona „wojna z terroryzmem”.

Co zostawili Amerykanie w opuszczonym przez siebie Iraku ? Skorumpowany lokalny rząd oraz zaostrzone konflikty religijno - polityczne (sunnici, szyici, Kurdowie). Czyli chaos polityczny a gospodarczy bajzel, co bez wątpienia zostanie wykorzystane przez Iran.

Oraz ponad 150.000 zabitych cywilów. Saddam Hussein nie był aż tak okrutny.

A co zyskali na tej wojnie Amerykanie ? Producenci broni i wszelkiego zaopatrzenia - miliardy dolarów. A American people ? Dużo mniej niż zero - koszty tej kowbojskiej wyprawy to 3 biliony dolarów.

Z powyższego płynie dla wszystkich między innymi taki wniosek, że demokratycznie wybrane władze (np. USA) niekoniecznie mają rację. I niekoniecznie należy je ślepo wspierać.

Afganistan to podobne szambo przez USA spowodowane. I znowu podobne motto Busha, które towarzyszy tej wojnie – walka z terroryzmem. Jak się to faktycznie kończy ? Znacznym i wciąż mającym miejsce wzmacnianiem władzy Talibów, rozszerzeniem produkcji i eksportu narkotyków, ściślejszej współpracy Talibów z Afganistanu z fundamentalistami w Pakistanie i wzrost poczucia wrogości mahometan do całego „bezbożnego” Zachodu.

Korzyści dla bezpieczeństwa światowego z obu wojen ? Proszę o następne pytanie.

Jeżeli jeszcze przypomnimy sobie o kraju od którego rozpoczął się i kontynuuje obecny światowy kryzys gospodarczy, to niniejszy wpis należeć musi do zdecydowanie antyamerykańskich. Szkoda, bo to piękny kraj, chociaż źle rządzony. Wielki, ale dlatego błędna polityka jego skutkuje wstrząsami dla reszty świata. Jego wielkości nie towarzyszy niestety odpowiedzialność.

Polityczna sytuacja wewnątrz USA nie daje nadziei na rychłą poprawę. Ostatni wywiad Obamy dla sieci CBS obejrzałem pozamerytorycznie skupiając sie również na jego „mowie ciała”, czyli w tym przypadku wyrazie twarzy i sile głosu. Frustracja, przygnębienie i defensywa.

I cisną się na usta pewne analogie do niedawnej sytuacji w Polsce: PIS vs. PO.

Obama mówił że jest trochę bezsilny, bo cokolwiek zaproponuje, jest miażdżone przez Republikanów w Kongresie. Republikanie obwiniają go o wszystko (...wina Tuska). Nie chcą żadnych porozumień ponadpartyjnych (bipartisan cooperation) dla dobra kraju. Dążą do wytworzenia poczucia zagrożenia interesów USA pod rządami obecnego prezydenta. Skąd my to znamy ?

Czym się chwalił ? Zabiciem Osamy. Nie wspomniał jedynie jakim kosztem i po jakim czasie. Typowy przykład na prezydencki ego trip. Paradoksalnie, akurat to wydarzenie zantagonizowało dodatkowo świat Islamu do "bezbożników".

Postawa Republikanów i zła sytuacja gospodarcza kraju wpływają znacząco na stosunek American people do ewentualnej reelekcji Obamy. Obama tłumaczy się, ze jest to tak, jakby pasażerowie statku kołyszącego się gwałtownie po wzburzonym morzu obwiniali kapitana za swoją chorobę morska.

Niemniej, fala przejęć domów z niespłacanymi ratami przez banki nie maleje. Na słonecznej Florydzie co 4 dziecko pochodzące z tych przymusowych wyprowadzek głoduje i mieszka z rodzicami w samochodzie (przeciętnie 5 miesięcy). Ludzie ci, z dnia na dzień wyrzuceni na bruk, parkują z musu przeważnie w okolicach w których w nocy drżą o swoje życie, a w szkole dzieci jako adres zamieszkania podają ze wstydu: motel. Przydałby się tam Owsiak.

Jako, że każda każdego ocena rzeczywistości jest relatywna, możemy optymistycznie stwierdzić, że u nas jest znacznie lepiej.

Banki i Fundusze nie padają, zadowolony naród wybrał tę samą partię ponownie, a dzięki brakowi naprawdę poważnych problemów spory toczą się generalnie o bzdety (krzyż w Sejmie, przemówienie Sikorskiego w Berlinie, błędy na liście leków refundowanych, parytety, orzełek na koszulce piłkarzy, nieomylność decyzyjna prezesa PIS, przywództwo na lewicy, co powiedział Ojciec Dyrektor, zakaz występów ks. Bonieckiego, nieterminowe oddanie kolejnego odcinka autostrady, Nergal: Antychryst to, czy jeno skandalista, itp.)

Oby tak dalej w tym Nowym Roku !

Oby Polacy przestali wreszcie narzekać jak zgorzkniałe stare panny na wszystko dookoła, oby zrozumieli, że mają szczęście żyć w normalnym i niepodległym państwie, które generalnie nieźle funkcjonuje na co dzień.

Bo jest to bezwzględnie najlepsze państwo polskie od stuleci.

Czy kocham Tuska za jego doskonałość ? W życiu. Doskonały to on jest może w swoim domu. Ale będę go popierał obiema rękami, bo jest głową mojego rządu, suwerennego rządu, który od czasu do czasu strzeli sobie samobója. Każdy z nas ma prawo do popełnienia błędu.

Pomyśl sobie Obywatelu, że obecny rząd nie składa się z oszołomów, fanatyków religijnych, paranoików, którym wszystko kojarzy się ze Smoleńskiem, bałwanów, bigotów, ekstremistów, przekręciarzy, anarchistów i podobnego szmelcu politycznego.

Ależ tak, krytykuj Obywatelu błędy ministrów, gdy je widzisz, rób to energicznie, ale konstruktywnie. Chociaż nie rządzisz bezpośrednio, ale poczuj swoją pozycję gospodarza kraju - rozmawiaj o wszystkim w biurach poselskich, demonstruj na ulicy.

Udoskonalaj, jeżeli możesz, wszystko co cię wkurza. Ale nie niszcz nigdy wizerunku tego państwa, to jest Twoje państwo !


I tym optymistycznym Noworocznym akcentem...