sobota, 19 grudnia 2009

Understatement of the Year

czyli niedomówienie roku. To angielskie określenie przyszło mi natychmiast do głowy, gdy oglądając wywiad Moniki Olejnik z gen. Jaruzelskim usłyszałem jego wyznanie, że nigdy nie był rusofobem. Uff, nigdy też bym go o to nie posądzał. Pamiętam tamte ciekawe czasy i naszego bohatera-patriotę, który głosi że uratował Polskę przed większym złem.

To ciekawe, bo w tamtych czasach Polacy postrzegali właśnie komunę jako największe zło i dlatego z nią próbowali walczyć, zresztą już od samego końca drugiej wojny. Dla generała zaś nasze największe zło było największym dobrem, którego bronił przez całe swoje dojrzałe życie. Jego dobro opierało się na wiernej służbie Wielkiemu Bratu ze wschodu, kosztem interesów Polaków.
Dzisiaj, w 20 lat po zmianie systemu generał może bezkarnie opowiadać bzdury o swojej niezależnej pozycji jako zwierzchnika sił zbrojnych PRLu, ale w tamtych czasach wszystkie decyzje albo podejmował za niego Kreml, albo jego propozycje opiniował oraz potwierdzał.
Pamiętam hasło z tamtych ponurych czasów: Przyjaźń Pomoc Przykład ZSRR.

Rozumiem tamten stres generała spowodowany niepewnością, czy aby uda mu się przeprowadzić efektywnie i efektownie gwałt na własnym narodzie wprowadzając stan wojenny. Dlatego, pragmatykiem będąc, starał się zapewnić sobie bratnią pomoc w przypadku ewentualnych problemów z ludem pracującym miast i wsi oraz z choćby kilku jednostkami wojskowymi, które „zdezorientowane przez dowódców-wichrzycieli” poparłyby ten lud.

Gdyby ta pomoc nadeszła, „radzieccy” ponieśliby w rezultacie historyczną odpowiedzialność za ewentualną masakrę Polaków wynikającą z bratniej interwencji. A generał dalej uchodziłby za patriotę, któremu nie udało się opanować i uratować „zdezorientowanego” narodu. „Radzieccy” nie dali się jednak wpuścić w maliny i odmówili aktywnej obrony posad takich panów jak ci dzisiejsi goście telewizji TVN.

Bo tego samego dnia miałem okazję oglądać również wywiad z magistrem-prezydentem dwu kadencji.

Ten wygadany i śliski aparatczyk-propagandzista wychowany wśród kolegów- komuchów dał popis swojej wyjątkowej bezczelności próbując wmówić zakłopotanej nieco Justynie Pochanke, że gdyby nie stan wojenny, to nie byłoby ani TVNu ani pracy dla tej pani. Wszystko co dzisiaj dobrego mamy – twierdzi „magister” - zawdzięczamy generałowi, który przechytrzył władców na Kremlu. Uau, jak mówi dzisiaj nasza młodzież.

Ja myślę, że błędem jest zapraszanie do studia TV takich ludzi. Nic nowego nie wnoszą poza kłamliwymi frazesami. Nie mają wyjścia - zawsze będą bronić swoich komuszych życiorysów.
I umacniać w społeczeństwie wiarę, że byli zawsze niezależni, odważni i patriotyczni.
Tak jakby to oni przywrócili nam wolność i demokrację z własnej i nieprzymuszonej woli.
Do diabła ! Nie dajmy się zwariować ! Przecież ludzie w Polsce prowadzili przez cały okres „ograniczonej suwerenności” ofiarną walkę o wolność, łamano ich kariery, marnowano ich najlepsze lata w więzieniach lub mordowano, podczas gdy ci obecni goście telewizyjni posłusznie głosząc „nierozerwalną przyjaźń z narodami radzieckimi”, cieszyli się przywilejami i władzą z nadania obcego mocarstwa.

Jeżeli generałowie radzieccy twierdzą, że generał Jaruzelski prosił o bratnią pomoc, to widocznie tak było. Oni nie mają dzisiaj żadnego interesu, aby kłamać. Żadnego.

A generał i były prezio-magister jak najbardziej.

I nawet się nie dziwię, że w polskiej opinii publicznej generał cieszy się poparciem, szczególnie wśród młodszego pokolenia. Jest wiekowy, wygląda dostojnie, jest schorowany, mówi stale o swoim patriotyzmie – jak takiego sympatycznego dziadka nie szanować ?
Toć Pinochet u schyłku życia również miał znaczne poparcie w Chile – też był wiekowy i schorowany, wyglądał dostojnie, poruszał się na wózku i mówił o swojej miłości do ojczyzny.
Upływ czasu stępia ostrość spojrzenia.
A nasz naród ? Duża część zapomina, a reszta olewa. W końcu stan wojenny i tak dla prawie nikogo nie ma już dzisiaj znaczenia.

środa, 11 listopada 2009

USA – update do przemocy z akcentem antykryzysowym

Już jakiś czas po napisaniu poprzedniego tekstu o przemocy nastąpiły głośne wydarzenia, które niestety nawiązują bezpośrednio do tytułowego zagadnienia. Jak to się mówi, stanowią jego update.
A oto ich kalendarium.

5 listopada. Fort Hood w Teksasie – strzelał 39 letni wojskowy psychiatra (!), zabił 13 nieznanych sobie kolegów, ranił 30, oddał około 100 strzałów, strzelał ze swojej prywatnej broni: półautomatycznego pistoletu oraz rewolweru Magnum. Oddałby niewątpliwie więcej strzałów, gdyby sam nie został postrzelony – miał w kieszeniach jeszcze wiele pełnych magazynków.
Psychiatra – zawsze uważałem, że to podejrzany zawód.

6 listopada. Orlando, Floryda - 40 letni facet, mający poważne problemy finansowe zastrzelił nieznanego sobie człowieka w swoim poprzednim miejscu pracy. Ranił 5 osób.
Bo go firma zwolniła, a koledzy zostawili bez pomocy. W ten sposób chciał ich nauczyć empatii...

7 listopada. Amarillo, Teksas – 25 letni mężczyzna rabując kasę baru zastrzelił 28 letniego brytyjskiego turystę, który odwiedził to miasto wyłącznie z powodu swojej ulubionej piosenki „Is this the way to Amarillo”... Smutny to koniec sentymentalnego miłośnika starego przeboju.

A tak na marginesie, pamiętam że jako człowiek mający czasami dziwne pomysły, a będąc kiedyś przejazdem w hiszpańskim mieście Malaga, chciałem zjeść danie, które było popularne w Polsce za komuny: indyk w maladze. I zjadłem wreszcie kawałek tego ptaka w którejś knajpie. Nie było to smaczne, ale przynajmniej nikt tam nie strzelał. To w końcu Europa.

I na koniec tego update'u interesująca i specyficzna dla USA wiadomość o charakterze ogólnym. Podczas gdy w Europie Zachodniej mamy do czynienia z dawno niespotykanym boomem w sprzedaży nowych samochodów - w Niemczech wzrost sprzedaży w październiku przekroczył 24%, we Francji 20%, w Hiszpanii 25%, w Zjednoczonym Królestwie 32% - w USA trwa niespotykany od lat boom na broń i amunicję.
W roku w którym w tym kraju rośnie wciąż liczba bezrobotnych i panuje dalej ostry kryzys gospodarczy, bite są co miesiąc rekordy sprzedaży tych, jak widać, artykułów pierwszej potrzeby.

Sklepy z amunicją pustoszeją, bo fabryki nie nadążają z produkcją. W bieżącym roku posiadacze broni zakupili już 12 miliardów sztuk amunicji (przeciętnie kupują 7 do 10 mld). Statystycznie biorąc to 38 sztuk na jednego obywatela, bez względu na wiek. Kupili by jeszcze więcej, gdyby na rynku nie było tzw. „przejściowych trudności w zaopatrzeniu”. Producenci amunicji usprawiedliwiają te trudności faktem, że wojny w Iraku i Afganistanie pochłaniają wielkie ilości miedzi i mosiądzu.
Skąd się wziął ten boom ? Jak za komuny nazywali to nasi politycy, gdy ludzie wykupywali ze sklepów mąkę i cukier, zadziałała tu „stugębna plotka”. Mówi się w USA, że obecna administracja Obamy rzekomo nosi się z zamiarem wprowadzenia ograniczeń w zakupie broni i amunicji, a może też wzrosną również ich ceny. To spowodowało prawie panikę, bo Amerykanie kupują teraz amunicję również o kalibrach do których jeszcze nie posiadają broni – że niby jak kupią kiedyś nową „klamkę”, to może być kłopot z naładowaniem magazynków...
W mojej ukochanej ojczyźnie za komuny niektórzy nowożeńcy w prezencie dostawali wyprawki. Że gdyby się zdecydowali kiedyś na dziecko, to już coś mają na początek, bo później może być (przejściowy, ma się rozumieć) kłopot z dostawami.
Aby zahamować to „chomikowanie”niezbędnej do życia amunicji, lokalne władze Dystryktu Columbia wprowadziły zakaz jej sprzedaży do takich kalibrów broni, na które jej posiadacz nie ma rejestracji. Sprytne ?
Summa summarum: co kraj, to obyczaj. W tym przypadku widać jak można w USA rozkręcić konsumpcję w dobie zakupowej wstrzemięźliwości. Wystarczy obawa przed Obamą i już rośnie produkcja i dochody państwa: wzrost dochodów z podatków ze sprzedaży broni – 42%, a amunicji 49% w porównaniu do 2008. U nas, niestety, rząd musi szukać innych, bardziej wymyślnych sposobów na pobudzenie gospodarki...

środa, 4 listopada 2009

USA – przemoc na codzień

Stany Zjednoczone narodziły się w wyniku przemocy, agresji i przelewu krwi. Pierwsi osadnicy nie przebierali w środkach. Karczowali nie tylko lasy. Tradycja tego energicznego i zdecydowanego podejścia europejskich przybyszów do Indian, jest głęboko zakorzeniona i kontynuowana w społeczeństwie amerykańskim, chociaż Indian już praktycznie nie ma.

Na marginesie: takie podejście do jednej grupy etnicznej zdarzało się wiele razy w historii świata. Warto dodać że zostało „twórczo” rozwinięte przez Nazistów w odniesieniu do Żydów podczas konferencji w Wannsee w grudniu 1942 (Endlosung).

Ale nie o Żydach jest ten blog. Asumpt do napisania o przemocy w USA stanowi wiadomość, która niedawno zelektryzowała ten kraj: 14 żołnierzy amerykańskich zginęło w Afganistanie w katastrofie 2 helikopterów, a rannych było 26. To największe w tej wojnie jednodniowe żniwo śmierci od ponad 4 lat.
Gdyby jednak porównać je do dnia codziennego na ulicach miast w całych Stanach, to jest to kompletny nonevent. Nie wart drobnego druku na 10 stronie gazety.

Warto wiedzieć, że w Ameryce popełnianych jest 15 razy więcej morderstw na 1000 mieszkańców niż np. we Francji, czy Niemczech. Można by wyciągnąć wniosek, że Amerykanie to bardzo niebezpieczny naród. W Chicago dokonuje się przeciętnie 500 morderstw przy pomocy broni palnej rocznie. Rannych jest oczywiście znacznie więcej. Sam widziałem na przedmieściach Los Angeles tablicę z napisem: od 4 dni nikt tu nie został zastrzelony. Pytany przeze mnie czarny obywatel stojący obok tej tablicy powiedział z dumą, że rekord tego miejsca to aż 45 dni. Przybysz z Polski, nawet jeżeli sporo jeździ po świecie, ma prawo czuć się trochę nieswojo.
Ale w końcu prawie każdy film z USA obfituje od dziesiątków lat w coraz okrutniejsze sceny. Sceny pokazujące nie tylko zabijanie aby coś zdobyć, czy kogoś pokonać, ale zabijanie dla jaj.
Poza filmami można obejrzeć i posłuchać „gangsta rap” ze słowami opisującymi obrazowo co komu się zrobi i dlaczego. Oglądałem wywiad z Ice-T, w którym twierdzi, że w swoich utworach jedynie opisuje rzeczywistość a nie inspiruje do zabijania. I chętnie pozbędzie się całej swojej broni, jeżeli tylko inni zrobią to samo.

Nie zrobią. Druga Poprawka do Konstytucji USA z roku 1791 zezwala obywatelom na posiadanie i noszenie broni. A np. w Teksasie (i w 25 innych stanach) obowiązuje zmodyfikowane ostatnio prawo zwane „Castle Law”, według którego obywatele są uprawnieni do użycia wszelkich dostępnych środków w celu ochrony swojej osoby i własności, bez obawy zostania pociągniętym do odpowiedzialności za spowodowanie uszkodzenia ciała lub śmierci rabusia.
Oto nalepka na szybę samochodu – tylko $ 1,95.





A jak to działa w praktyce ? Oto kilka autentycznych przypadków.
Dennis Baker, właściciel domu niedaleko lotniska Love Field w Dallas, gromadził w garażu narzędzia, które były kilkakrotnie kradzione przez włamywaczy. A miał w domu papugę o imieniu Salvador. Pewnego wieczoru Salvador wrzasnął: Hello ! Papuga reagowała tak tylko wtedy, gdy obok ktoś przechodził. Baker włączył monitor i widząc na nim włamywacza chwycił za broń i wybiegł z domu. Zastrzelił go gdy tamten wychodził z łupem z garażu i następnie wezwał policję. Policjant po obejrzeniu nagrania powiedział tylko: Wszystko zgodnie z prawem. I koniec sprawy, znanej szeroko głównie za sprawą Salvadora – papugi.

Waco, rok 1990. Pewnej nocy właściciel samochodu widzi przez okno swojego domu chłopców którzy kradną kołpaki z felg jego samochodu. Strzela i zabija jednego z nich. Sąd Najwyższy umarza sprawę.

Inny przypadek. Mężczyzna wraca z pracy i obserwuje jak ktoś kradnie rower z parkingu rowerowego na podwórzu apartamentowca. Jako że zdarzały się tam poprzednio tego typu kradzieże, wyjmuje swoją dwudziestkędwójkę i strzela, ciężko raniąc niedoszłego złodzieja. Prokurator odmawia ścigania. A rower nie należał nawet do strzelającego...

Wiceprokurator Harris County, Texas (liczba ludności ok. 4 miliony) podsumowuje: „Przez ostatnie 25 lat nie słyszałem, żeby sądzono właściciela domu lub biznesmena za zabicie włamywacza lub złodzieja”.

Nasuwa się pytanie: czy kara wymierzana na miejscu jest proporcjonalna do dokonanego czynu ? Nie trzeba być prawnikiem, żeby wiedzieć, że nie. Bo przecież za każde z powyższych przestępstw nie grozi złodziejowi, czy włamywaczowi kara śmierci, gdyby sprawa trafiła do sądu.
Po co więc istnieje w USA policja, jeżeli nie policja jest pierwszą linią obrony, a sam obywatel ? To on bierze sprawę w swoje ręce i ma prawo stosować karę śmierci za samą próbę zaboru mienia za parę dolarów. Policja przyjeżdża zwykle po 7-10 minutach jedynie po to, aby policzyć zwłoki i zorganizować ich transport do miejsca, gdzie rodzina dokona ich identyfikacji.

Na forum gazety Dallas News znalazłem taki wpis czytelniczki: „A co powiecie o przypadku mojego męża, który był upośledzony umysłowo i nagle znalazł się boso i bez broni w otwartym garażu domu w Copperas Cove, Texas o godzinie 3 po południu ? Właściciel domu zabił go 9 strzałami. Czy to nie przesada, że stosując Castle Law ludzie mają prawo zabijać ?”

Dennis Baker, ten od papugi Salvador, próbował racjonalizować swój przypadek następująco: każdy zawód niesie ze sobą ryzyko. Strażak może zginąć gasząc pożar, górnik podczas wybuchu metanu. A włamywacz podczas włamania...
Wniosek: po prostu w USA jest nieporównanie większe ryzyko zawodowe dla włamywaczy, niż np. w naszym pięknym kraju.

Ryzyko tym większe im więcej sztuk broni jest w posiadaniu obywateli. A jest tego około 225 milionów na 305 milionów mieszkańców, włączając w to oczywiście małolaty i zgrzybiałych starców. W niektórych dzielnicach łatwiej znaleźć sklep z bronią, niż spożywczak.
Na regularnie odbywające się Gun Shows przyjeżdżają po kościele całe rodziny na zakupy. Bez żadnej licencji można zaopatrzyć się w amunicję – jednak legalnie „tylko” do 50 sztuk.

Okresowe fajerwerki zbrodni z użyciem broni palnej, wtedy gdy ginie większa ilość osób podczas jednego incydentu, budzą jedynie umiarkowaną i krótkotrwałą sensację. Kilku celebrytów, czy organizacji, podniesie problem ograniczenia sprzedaży, ale nic z tego w praktyce nie wynika.

Nie wynika, bo po pierwsze, wszelka próba rozbrojenia społeczeństwa jest traktowana jak zamach na swobody obywatelskie, na równi z ograniczeniem wolności religijnej czy swobodnego głoszenia poglądów.
Po drugie, szacunek dla tradycji narodowej, wspomagany m.in. wciąż popularnymi w telewizji kultowymi westernami, wymaga zachowania obrosłych w legendę obyczajów. W zgodnej opinii producentów, nie sprzedadzą się filmy, w których będzie brak drastycznych i plastycznie pokazywanych licznych scen zabijania.
No i po trzecie i to jest najskuteczniejsza przeszkoda w ograniczeniu prawa do posiadania broni palnej, NRA (National Rifle Association) nigdy na to nie pozwoli.
NRA (ok. 4 miliony członków) jest uważana za najbogatszego, czytaj: najpotężniejszego lobbystę w Stanach. Kupuje sobie bez problemu i od zawsze głosy członków Kongresu. Organizacja ta powstała w 1871 roku i ma na celu przeciwdziałanie naruszeniom Drugiej Poprawki do Konstytucji USA i ochronę praw do posiadania broni. Jest najstarszą amerykańską organizacją chroniącą prawa obywatelskie.
Wszelkie próby ograniczenia sprzedaży broni (np. w Chicago: propozycja ograniczenia sprzedaży do 1 sztuki miesięcznie), lub próby jej konfiskaty przez policję, tępione są przez NRA natychmiast (niejako z urzędu) na drodze sądowej i zawsze z sukcesem. Gdy w dramatycznych okolicznościach huraganu Katrina policja odbierała broń osobom lokowanym w przeludnionych centrach ewakuacyjnych aby nie doszło tam do przypadkowego rozlewu krwi, NRA zaprotestowała i w rezultacie rozpoczęto zwrot skonfiskowanego uprzednio arsenału.
W ramach NRA, młodszym instruktorem uprawnionym do nauczania posługiwania się bronią palną, można zostać już w wieku 15 lat, czyli wcześniej niż u nas młodzież zdobywa prawo jazdy.
W tej sytuacji, rokrocznie ginie w USA od broni 30.000 ludzi. Dla porównania: w całej wojnie wietnamskiej – przez 11 lat – zginęło w walkach 47.000 Amerykanów. Też na darmo i też bez sensu.
Trzeba tu podkreślić, że to wielkie żniwo śmierci dotyczy prawie wyłącznie biednych miast i biednych dzielnic, zamieszkałych głównie przez kolorową ludność. 18 latek z tych miejsc ma zerowe szanse na jakikolwiek awans społeczny i niewielkie na przeżycie. USA to idealny przykład na istnienie tzw. parallel society czyli społeczeństwa o wielkich kontrastach materialnych, gdzie obok siebie w dzielnicach skrajnej nędzy, kontrolowanych przez gangi, życie jest nic nie warte i dzielnicach w których zamożni obywatele nie odczuwają żadnego zagrożenia.
Również w innych krajach o dużych skupiskach emigrantów jest podobna sytuacja. Podobna, ale o wiele mniej niebezpieczna, ponieważ nie ma tam nawet w przybliżeniu tylu sztuk broni w rękach potencjalnych desperatów.
Są dwa główne powody dla których to bogate i jedyne mocarstwo światowe, posiadające w swoich szeregach największą ilość noblistów, przypomina miejscami wojenne pola bitew: powszechna dostępność broni palnej oraz nędza. To wstyd i hańba, że tak zamożny kraj, uporczywie usiłujący wmówić światu, że jest niekwestionowanym autorytetem w tak wielu dziedzinach, tak niewiele potrafił dotychczas zrobić dla tak wielu swoich obywateli.

piątek, 9 października 2009

Polański – na salony czy do celi ?


Szaleństwo medialne związane z tym pytaniem nadało całej sprawie wymiar międzynarodowy. Znani ludzie z różnych dziedzin życia wypowiadają się w kolorze białym lub czarnym. Środowisko filmowe jest przeważnie za salonem. Padają argumenty, że facet jest już wiekowy, zapomniał o szczegółach sprawy (upływ czasu), w latach 60-tych w środowisku filmowym Hollywod panował duży luz obyczajowy, facet ma dorobek jak żaden inny Polak, mała wpakowała mu się do łóżka sama, bo była nieletnią prostytutką, itp. Czyli solidarność korporacyjna w czystej formie.

Podobnie jak polscy lekarze bronią kolegów, którzy są oskarżani o rażące błędy lekarskie (ok. 20.000 przypadków rocznie), prawnicy bronią w mediach swoich skorumpowanych kolegów itd.

W tym szaleństwie wziął udział nawet minister Sikorski, skądinąd rozsądny człowiek, który w obronie reżysera wygotował odpowiedni list do pani Clinton. Ten facet dopiero zaszalał, bo Polański raczej nie jest męczennikiem politycznej nagonki, czy międzynarodowego spisku. Do tego w 1978 roku uciekł przed wymiarem sprawiedliwości czyli przed konsekwencjami swojego czynu, co nie będzie mu poczytane za okoliczność łagodzącą, kiedy w końcu wyląduje w Kalifornii.
To szczyt absurdu, żeby polski minister spraw zagranicznych domagał się od swojej vice versa w Stanach wpłynięcia na wymiar sprawiedliwości tego w końcu niepodległego i demokratycznego państwa. Żenua par excellence, jak mówią satyrycy.

Wydaje mi się również, że domaganie się działania, które w praktyce znaczyłoby, że „nie ma sprawy”, ubliża również samemu Polańskiemu, bo sugerowałoby że 30 lat temu był z niego kawał debila-pedofila, gdyż nie znając podstawowych zasad współżycia społecznego, nie zdawał sobie sprawy co czyni z nieletnią. Podając jej najpierw narkotyk Quaalude wraz z szampanem, a potem robiąc jej nagie zdjęcia i dokonując aktu sodomii.

No bo jeżeli zdawał sobie sprawę, to powinien ponieść konsekwencje. Jak każdy z nas w podobnej sytuacji. W myśl prostej amerykańskiej zasady: „you do the crime – you've got to do the time” czyli „popełniłeś zbrodnię - musisz ją odsiedzieć”.

Że po 30 latach jest już innym człowiekiem ? Każdy jest. To nawet widać na naszych zdjęciach paszportowych.
I jeżeli ścigani i skazani byli po latach: Klaus Barbie, sprawcy napadu stulecia w Anglii czy inni przestępcy, to dlaczego nie skazać Polańskiego ? Że on jest nasz, a ta nieletnia nie była nasza ? To żaden argument, a poza tym w wielu krajach Polański jest postrzegany jako Francuz.
Albo że dawna ofiara nie chce kary dla reżysera ? To tez nie ma znaczenia, bo sąd osądza jego czyn, nie kierując się obecną sugestią ofiary.

A może pedofilia spotyka się z sympatią wśród moich rodaków ?
Śledząc nasze media raczej nie, nawet premier popierał pomysł przymusowej chemicznej kastracji, więc o co tu chodzi ?

Pamiętajmy również o skandalach pedofilskich wśród księży. Spotykali się oni we wszystkich krajach z surowym potępieniem. Sam papież przepraszał za ich niecne uczynki, chociaż często miały miejsce nawet przed kilkudziesięciu laty.
A „nasz Polański” broniony jest przez kolegów z branży i nie tylko, jak krzywdzony i zaszczuty bohater narodowy.
Kilka dni temu w radio TOK FM pewien profesor warszawskiego Uniwersytetu wygłosił płomienną mowę w jego obronie. Główny argument: nie można sądzić jedna miarą zwykłego Kowalskiego i niezwykłego wielkiego Polańskiego.

Proponuję zatem jego ultra tolerancyjnym wielbicielom oferowanie mu swoich nieletnich córek. Trzeba być w końcu konsekwentnym.

czwartek, 24 września 2009

Szpiegostwo naszych czasów

Mniej więcej 20 lat temu zakończyła się tzw. zimna wojna, a wraz z nią wojna central wywiadowczych głównych adwersarzy: USA i ZSRR. To teoria. W praktyce szpiegostwo kwitnie nadal, w nowej aktualizowanej stale scenografii, ze zmodyfikowanymi celami.
Obszary dawniej zdominowane przez gospodarkę socjalistyczną przeszły na kapitalizm.
Pojawił się globalizm i bezlitosna międzynarodowa konkurencja. Przeżyje tylko najsilniejszy.
Badania i wynalazki kosztują krocie. Pokusa dla państw, aby pójść na skróty i zaoszczędzić na czasie i środkach jest nieodparta. Dlaczego więc nie „pozyskać” w każdy możliwy sposób gotowych rozwiązań od konkurencji ?


Najbardziej znane przypadki to: wiatrowe elektrownie niemieckiego Enerconu, który stracił rynek amerykański na 10 lat, gdyż firma amerykańska skopiowała niemieckie rozwiązania, lub przypadek niemieckiego Transrapidu – przełomowego superszybkiego (do 450km/godz.) pociągu poruszającego się na poduszce magnetycznej , wspólnego dzieła koncernów Thyssen Krupp oraz Siemens.
Na rozpoczęciu budowy linii kolejowej dla tego pociągu obecny był sam premier Chin Zhu Rongji oraz kanclerz Schroeder, ale to nie zapobiegło skopiowaniu planów dostarczonych wraz z pociągiem i rozpoczęcia produkcji jego chińskich, można to nazwać „pirackich” kopii. Chyba w myśl konfucjańskiej zasady: „kopiowanie to zaszczyt dla wynalazcy”.
Jeżeli jakaś firma spoza Chin chce uniknąć tego zaszczytu, sama wyłącza się na starcie z ogromnego rynku chińskiego. A politycy państw-eksporterów nie protestują, aby nie pogarszać stosunków bilateralnych. Chińczycy zaś uważają, że bez sensu jest tracić czas i pieniądze na badania, jeżeli można szybciej i taniej odrobić zaległości do liderów.

Inny teatr i podobna sztuka: Unia Europejska, Bruksela.
Tu zapadają kluczowe dla państw członkowskich decyzje gospodarcze. Teoretycznie wszyscy działają w celu osiągania wspólnych korzyści, ale tajne służby poszczególnych państw mają bardzo różne cele. Żeby było jasne: współpraca służb w zakresie zwalczania terroryzmu, międzynarodowej przestępczości czy rozprzestrzeniania technologii nuklearnej przebiega wzorowo. Ale w obszarze gospodarki jest to praktycznie niemożliwe, gdyż każde państwo reprezentuje własne, odrębne interesy. I tu znajduje się świetne pole do działalności szpiegowskiej.

Pamiętny jest skandal z 2002 roku, gdy w sali konferencyjnej Rady Europy odkryto zaawansowany system podsłuchowy. Obradowali tam m.in. szefowie 25 państw członkowskich.
Czy podobne systemy działają nadal ? Jeżeli tak, to wciąż oczekują na wykrycie.

W czasie zimnej wojny Stany Zjednoczone były postrzegane przez tzw. wolny świat jako 100% lojalny sojusznik, ale dzisiaj wiadomo, że szczególnie amerykańskie konserwatywne think tanks mają własne podejście do Europy i świata. Ich celem jest umocnienie światowej dominacji USA.
I to jak najszybciej, bo nie wiadomo, czy w przyszłości nieco inny globalny rozkład sił nie będzie wpływał na osłabienie roli jedynego dziś supermocarstwa.
Panuje opinia, że realizacji tego amerykańskiego celu służy w znacznej mierze system podsłuchu elektronicznego Echelon, stworzony w czasie zimnej wojny przez USA, Kanadę, Wielką Brytanię, Nową Zelandię i Australię. Głównym dysponentem systemu jest USA a Wielka Brytania odgrywa rolę młodszego partnera (lojalnego bardziej w stosunku do USA niż Unii). System ten składa się ze 120 stacji naziemnych i obiektów na orbitach okołoziemskich i jest największym dzisiaj systemem podsłuchu na świecie. To potęga.
Rozpoznaje głos. Przechwytuje rozmowy telefoniczne, e-maile oraz faksy kierując się uprzednio zaprogramowanymi słowami kluczowymi. Może to być cokolwiek: zamach, bomba, ale również nazwisko, nazwa firmy itd. Kontroluje 90% światowej łączności internetowej. Podczas każdej minuty przetwarza 3 miliony informacji, które sortuje i magazynuje, a gdy trzeba tłumaczy na angielski. Nadzór nad całym systemem sprawuje amerykańska NSA (National Security Agency). Przez lata Amerykanie negowali jej istnienie, stąd złośliwi nazywali ją „No Such Agency”. Powszechnie uważa się, że przy pomocy Echelona Amerykanie zbierają informacje gospodarcze. Dlaczego nie, jeżeli służy to ich interesom. Twardych dowodów brak, ale poszlak jest wiele.

Za przykład niech posłuży sprawa sprzedaży Airbusów do Arabii Saudyjskiej za 6 mld. dolarów. Francuzi mieli już wszystko dopięte, gdy nagle przeciekły informacje z telefonów i faksów o proponowanych łapówkach i biznes przejęły firmy zza oceanu: Boeing i McDonnell Douglas.

Amerykanie długo rżnęli głupa na temat Echelonu, zaprzeczając w ogóle jego istnieniu. Dopiero James Woolsey, dawny szef CIA wyznał w chwili szczerości, że Stany Zjednoczone rzeczywiście szpiegowały firmy europejskie, „ale tylko z tego powodu, że posługują się łapówkami aby zdobyć lukratywne kontrakty”.

Wydaje mi się jednak, że największą wadą Echelonu nie jest nawet to, że chroni biznes amerykański i brytyjski, ale że jest zarządzany przez centra szpiegowskie i wojskowe i nie podlega żadnej kontroli przez społeczeństwo, co powinno być nie do pomyślenia w demokratycznym państwie.
I tak, jak do niektórych państw używa się określenia „państwo sponsorujące terroryzm” tak Echelon to piractwo informacyjne sponsorowane przez państwo.

O ile Echelon jest genialny w dziedzinie zdobywania informacji, to jasne jest, że dopiero analiza ich i wyciąganie wniosków z niej jest właściwym wykorzystaniem całej tej inwestycji.
No i trzeba to robić szybko, bo informacja dezaktualizuje się szybciej niż nasze zdjęcia w dowodach osobistych.
Wchodzi tu zatem w grę czynnik ludzki, a człowiek niestety czasami zawodzi.
Tak było ze sprawą ataków terrorystycznych, znanych jako 9/11. Już na kilka miesięcy przed atakiem, Amerykanie byli w posiadaniu zapisów rozmów telefonicznych wszystkich 10 terrorystów. Zabrakło jednak tłumaczy z arabskiego... CIA, FBI, NSA i służby szpiegostwa wojskowego (w 80% kontrolowane przez Pentagon) zawiodły na całej linii. Będąc w posiadaniu wszystkich zarejestrowanych rozmów, nie zrobiono nic.
Również informacji uzyskanych przez agenta CIA z Niemiec na temat hamburskiej komórki terrorystycznej, w ogóle nie wzięto w Langley pod uwagę. Totalny blamaż.

Panika, która następnie ogarnęła władze USA, spowodowała podpisanie przez Busha tzw. Patriot Act w wyniku którego NSA może podłączać się w każdej chwili do każdej sieci telefonicznej i podsłuchiwać dowolnych abonentów. W sumie 200 mln ludzi. I przeglądać ich emaile.

Wyrazem innej rażącej kompromitacji amerykańskich central wywiadu było przemówienie sekretarza stanu Colina Powella w ONZ, podczas którego demonstrował światu przekazane mu przez służby szkice ciężarówek i wagonów które rzekomo służyły Saddamowi do szybkiej produkcji broni masowego rażenia. To i również zarzuty wspierania przez Saddama działań Al-Kaidy były według administracji amerykańskiej kluczowymi przyczynami agresji na niepodległe państwo – Irak.

Michael Scheuer, odpowiedzialny w tamtym czasie w CIA za zespół ludzi śledzących wątek współpracy Iraku z Al-Kaidą, zaprzecza jakoby kiedykolwiek w czasie 10 lat była wzmianka w jego raportach o takiej współpracy.
Jeżeli to prawda, to nasuwa się jedyny wniosek: agresja na Irak była od dawna w planach USA jako fragment strategicznego planu dominacji w tym bardzo ważnym regionie.
Aby ją rozpocząć trzeba było więc wymyślić powody. Ale wtedy przypomina się nam prowokacja gliwicka z 1939r. Nihil novi sub sole.

Co by nie powiedzieć, agresja ta zaowocowała niebywałym rozkwitem terroryzmu i samej Al-Kaidy: Madryt – 191 zabitych, Londyn – 56, a Osama urósł do rangi symbolu, tak jak kiedyś Che Guevara.
Dzisiejsze organizacje terrorystyczne są bardzo trudne do zwalczenia, bo prawie niemożliwe do spenetrowania. Często są to małe komórki, składające się z dobrze znających się nawzajem ludzi, oparte nierzadko o powiązania rodzinne. Nie można wobec nich stosować przekupstwa, bo członkowie działają dla idei i bogacenie się nie jest ich celem. Po co im pieniądze jeżeli śmierć jest dla nich radosną droga do raju ?
Pomyślmy: agent powinien mówić w języku grupy, ubierać się podobnie, prowadzić na co dzień podobny tryb życia, innymi słowy pasować do grupy.
To wszystko sprawia, że jest prawie niemożliwe przeniknięcie do niej i śledzenie jej poczynań.

W związku z tym, wykrycie zagrożeń jest często wyłącznie sprawą szczęśliwego trafu, lub błędu w konstrukcji ładunków wybuchowych.
Tak było w 2006 roku, gdy wykryto bomby w pociągach regionalnych w Niemczech. W ujęciu sprawców pomogły zapisy z kamer dworcowych.

To wszystko przyczynia się do coraz liczniejszych głosów polityków, głoszących potrzebę wzmocnienia obserwacji i nadzoru nad społeczeństwem. Lub mówiąc po ludzku, szpiegowania obywateli. Temu służy ułatwiony dostęp do danych osobowych i zbieranie wszelkich informacji – tak aby służby mogły tworzyć szczegółowe profile każdego z nas. Kłaniają się czasy teczek, UB i STASI...
Czasy może się kłaniają, ale metody pozyskiwania różnorodnych informacji o obywatelu są teraz supernowoczesne. Coraz liczniejsze kamery, powszechniejsze pozyskiwanie danych biometrycznych takich jak wzrost, waga, znaki szczególne twarzy, charakterystyka źrenic, odciski palców oraz głos umożliwiają szybką identyfikację osoby. Informacje te podlegają cyfryzacji i są magazynowane w ogromnych bankach danych. Informacji o obywatelu jest wszędzie mnóstwo. Wszelkie akcje promocyjne, sprzedaże, ankiety, wypowiedzi na forach internetowych, rodzaj prenumerowanych periodyków, newsletterów itd. umożliwiają tworzenie szczegółowego profilu klienta/obywatela.

Wszystko to daje służbom bezpieczeństwa możliwość kontroli i nadzoru nad jednostką. Potrzeba tylko odpowiedniego software'u do szybkiej analizy ogromnej ilości danych. I jak zwykle wyciągania wniosków, bo same dane to tylko połowa sukcesu.

I my wyciągnijmy na koniec wnioski. Jakkolwiek postęp techniczny plus wielkie nakłady finansowe spowodowały, że bogate państwa odrzucając wszelkie zasady etyczne szpiegują się nawzajem z niepohamowanej chciwości i pogoni za zyskiem „bez względu na względy”, to często z powodu ludzkiej opieszałości i niekompetencji umykają im istotne wątki, które gdyby podjęto w odpowiednim czasie, można by uratować wiele istnień ludzkich.

I jeszcze to: aby skutecznie zwalczać terroryzm nie wystarczają nowe technologie, satelity i superkomputery. Najważniejsze jest poznanie motywacji poszczególnych ludzi uwikłanych w terroryzm, u ich źródła. Wywiad zaczyna się od człowieka i na nim kończy.

poniedziałek, 21 września 2009

Przy okazji tarczy

Prezydent Obama nam się nie sprawdził.
Myślał przez wiele miesięcy i wreszcie zdecydował się zadzwonić do naszego premiera w porze nocnej akurat w 70 rocznicę agresji sowieckiej, aby zakomunikować mu, że sorry ale tarczy nie będzie.
Jak to mówią: adding insult to injury.
Timing tego telefonu wiele mówi o Obamie – niestety nic pozytywnego.
Kolejny nasz zawód co do prezydenta USA. Bush wciągnął nas podstępnie do Iraku i zanęcił tarczą, a Obama pokazał nam gest Kozakiewicza. Czyli nie tylko Żyd to odwieczny wróg Polaków, (to akurat każde dziecko wie), ale biały oraz czarny Amerykanin też nie spełniają naszych oczekiwań.

Jak pisałem w marcu, wiara w kolejne administracje USA, że nas cenią i kochają, okazała się ostatecznie nieco na wyrost. Warto w tym momencie zastanowić się, dlaczego tak jest że my zwykle spodziewamy się więcej, niż oni są skłonni nam dać.
Bo traktujemy jako fakt dokonany coś co jeszcze jest tylko obietnicą lub zamiarem drugiej strony.
Bo kierujemy się myśleniem życzeniowym. Uczepiliśmy się ich obietnicy, że dostaniemy tarczę i na tej podstawie poczuliśmy wiatr w żagle. Niektórzy nasi politycy wypowiadali bardzo krytyczne opinie co do tandemu Putin-Miedwiediew, a celował w tym nasz Prezydent. Zachowywał się jak uczeń w szkole, który prowokuje silniejszych od siebie powołując się na swojego ojca, który w odpowiedniej chwili przyjdzie i pokaże im...
Bo uwierzyliśmy, że Ameryka nas ceni tak mocno za bezgraniczną lojalność (damy z siebie wszystko, nie żądając niczego w zamian), że i wizy nam zniosą i tarczę zamontują, dając poza pełnym zabezpieczeniem przed Rosją (bo chyba nie Iranem), również pracę wielu rodakom wokół amerykańskiej bazy.

Jak gdyby zapomniano, że dla Amerykanów (i wszelkich innych nacji) najważniejszy jest ich własny interes i dynamicznie zmieniający się plan strategiczny. Polska czy inny kraj w tym przypadku to tylko ewentualny parking dla ich sprzętu wojskowego. A umowa nieratyfikowana to tylko przyrzeczenie, intencja.
Nasi jednak związali się z tarczą bardzo emocjonalnie. Czyli działali nieprofesjonalnie.
A od początku kadencji Obamy widać było, że tarcza stoi mu kością w gardle.
Nasi politycy chcieli jednak Obamę przymusić do realizacji tego kontrowersyjnego projektu. Że niby niehonorowo się wycofać z planów poprzedniej administracji.
Obama postawił od początku na przyjazne gesty w stosunku do Rosji i buńczuczne wypowiedzi naszych polityków krytykujących tandem Putin-Miedwiediew, czy tez braterskie gesty w kierunku awanturnika Saakaszwiliego („odwieczna” przyjaźń polsko-gruzińska) w ogóle nie wpasowywały się w politykę Obamy. Brak wyczucia, Panowie.

W następstwie decyzji Obamy wyszliśmy na mitomanów, frajerów i naiwnych Amerykanofilów.

Jedyny obecnie nasz sukces międzynarodowy, to medal siatkarzy.
Chociaż i tu nasz antytandem (to taki polski rower w którym kierownice są z tyłu i z przodu) POPiSał się konfliktem. Antytandem od zawsze daje całą naprzód w obie strony: wyrywanie sobie samolotu do Brukseli, publiczne obśmiewanie kolegi próbującego trudnej sztuki powitania Condoleezzy w jej ojczystym języku, czy bezsensowne nagłaśnianie konfliktu na temat Katynia (ludobójstwo to już, czy jeno zbrodnia wojenna), lub kłócenie się z powodu przekazania siatkarzom odznaczeń w pudełkach. I przy setce innych okazji. Nie zastanawiając się, że inni obserwują ten żałosny pojedynek małego złośliwego człowieka z sympatycznym chłopcem. Obaj próbują grać role mężów stanu, ale to dla nich za trudne zadania. Szkoda.

środa, 18 marca 2009

Co mnie dziwi ?


Dziwi mnie fakt, że w Polsce żadna ekipa rządząca po 1989 r. (to już 20 lat !) nie postarała się o wybudowanie sieci autostrad. Poza argumentami że trzeba, bo ludzie nie mają po czym jeździć, że tracimy zagraniczne inwestycje itd. itp. jest jeszcze aspekt PR-owski, który cynicznym, a myślącym politykom, dążącym do utrzymania raz zdobytej władzy, powinien dawać do myślenia.
30 lat po ukończeniu, nadal trasa na południe nazywana jest gierkówką, chociaż Pierwszy Sekretarz już dawno zszedł był ze sceny politycznej.
I jestem pewien, że ten rząd, który nareszcie zamiast mówienia o autostradach, zacznie terminowo oddawać do użytku kolejne odcinki, zyska za sam ten fakt co najmniej 10% w sondażach.
To, że Polacy z powodu dziurawych jezdni i braku autostrad są postrzegani w Europie jako naród nieudaczników – to nikogo z rządzących nie wzrusza, więc może perspektywa utrzymania władzy przemówi im do rozsądku. PO-myślcie, kolejne 4 lata u żłobu !

***

Dziwi mnie fakt, że są jeszcze ludzie, którzy negują istnienie komór gazowych w Auschwitz i Holocaustu w ogóle, a Benedykt XVI, papież - Niemiec, cofa im ekskomunikę. Ale o tym pisałem szerzej już w lutym.

***

Dziwi mnie fakt, że Polacy mają tendencję do idealizowania niektórych nacji a szczególnie przywódców Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Że pokutuje przekonanie, iż od Waszyngtona do Busha (nie zapominając oczywiście o Wilsonie i Reaganie !) los Polski leżał i leży Ameryce na sercu, że Kościuszko i Pułaski, Brzeziński... itd.
Że Amerykanie chcą dla nas dobrze, bo nas lubią i szanują. Jeżeli jeszcze ktoś miałby co do tego wątpliwości, wystarczy przywołać spontaniczne reakcję członków połączonych izb Kongresu na każde zdanie z wystąpienia naszego Prezydenta Lecha Wałęsy w 1989 roku. Te niewątpliwie miłe sercu chwile powodują u niektórych naszych przywódców poczucie, że tylko bezwarunkowa solidarność z tym wielkim mocarstwem zapewni nam bezpieczeństwo, korzyści i pozwoli stworzyć przeciwwagę do Niemiec i Francji w NATO. Że liderzy amerykańscy tylko marzą o posiadaniu bezkrytycznego sojusznika w Europie. Niestety, jest to typowe polskie myślenie życzeniowe, tak jak kiedyś wiara w magiczne 44, w Matkę Boską jako skuteczną patronkę tego skołatanego narodu lub w Jezusa Chrystusa (którego proponowano nie tak dawno na króla Polski – chyba znów bez uprzedniej konsultacji z zainteresowanym). Rozumiem, że w sytuacji zagrożenia każdy sprzymierzeniec jest na wagę złota, ale czy takie myślenie ma jakikolwiek sens ?
Niestety, za takim myśleniem idą również czyny. I tak, w pełnej solidarności z sojusznikiem wysłaliśmy naszych chłopców do Iraku. Czy obiecano nam konkretne i lukratywne kontrakty w zamian (podejście cyniczne, lub jak kto woli praktyczne) ? Czy Bush konsultował z Polską zamiar zorganizowania tej agresji, której oficjalny powód był bez związku z rzeczywistością, a skutki odwrotne do zamierzonych ? Chyba nie.
A jakie odnieśliśmy korzyści z udzielenia tej „bratniej pomocy” ? Prawie takie same jak z agresji na Czechosłowację 40 lat temu.
Sojusznik inny – korzyści podobne.
Ostatnimi laty nasze kolejne rządy postawiły sobie za cel rozmieszczenie elementów tarczy rakietowej na naszym terytorium. I bronią tego chorego pomysłu Busha nawet wbrew aktualnej polityce Obamy. Nasze rządy każą nam wierzyć, że jest to dla nas najważniejsze, a raz danego (przez Busha) słowa cofnąć Ameryce przecież nie wypada. Parafrazując słowa pewnego nieudacznika politycznego: Tarcza albo śmierć.
To chyba przyjdzie umierać, bo Obama ma zupełnie inny ogląd świata, przynajmniej na początku swojej pierwszej kadencji. Forsując taką bezkompromisową politykę służalstwa wobec Ameryki, jest Polska postrzegana w Europie i Stanach jako zdecydowanie nieprzyjazna Rosji.
I jak w warunkach obecnego ocieplenia na linii Waszyngton – Moskwa nasz Radek Sikorski ma być wybrany na stanowisko szefa NATO ? To też jest cena, którą możemy zapłacić za niepotrzebnie demonstracyjną wrogość polskich liderów wobec Rosji, a służalstwa wobec USA.
Warto przypomnieć, że służalstwo (w relacjach osobistych czy międzypaństwowych) nigdy nie skutkuje szacunkiem i chęcią lojalnego odwzajemnienia uczuć, a jedynie wykorzystaniem służalcy w imię doraźnego celu.
Dziwi mnie więc, że wciąż jeszcze emocjonalna fascynacja Ameryką wyznacza kierunki naszej polityki zagranicznej.

***

Dziwi mnie fakt, że od dnia pogrzebu Wielkiego Polaka Jana Pawła II, trwa w Polsce kampania na rzecz jak najszybszej jego kanonizacji. Najlepiej, żeby w ogóle pominąć procedury, bo chyba to oczywista oczywistość, że świętym zostanie, więc po co bawić się w zbędną biurokrację.

Aby stwierdzić, że Jego osoba jest szczególnie wyróżniona przez Boga, należy udowodnić, że JPII czynił cuda, minimum jeden. (Ciekawy to wymóg w Europie, szczególnie w XXI wieku...)
I dalej jest już „z górki”.
Trafiło jednak na niemieckiego papieża, dla którego „porządek musi być” i który okazując na zewnątrz należny JPII szacunek, nie rozumie polskich „gorących głów”.
I trzyma się Divinus perfectionis Magister – konstytucji apostolskiej promulgowanej przez JPII 25 stycznia 1983 roku.
Dlaczego więc tak nam śpieszno do Jego kanonizacji ? Czasami wydaje się, że odbywa się tu jakiś wyścig z czasem. Że interes narodowy wymaga, aby już można było modlić się do Niego, tak jak do innych świetych. Innymi słowy, im więcej polskich świetych, tym lepiej. Ale dla kogo lepiej ? I dlaczego ?
Czy nie można by - po prostu – w hołdzie wyżej wymienionemu, spróbować żyć nieco bardziej zgodnie z Dekalogiem ? Czy nie ucieszył by sie On z tego bardziej, niż z tego, że ma tylu zagorzałych i niecierpliwych kibiców ?

***

Dziwi mnie fakt, że marnujemy Wałęsę. Tak jakbyśmy mięli mnóstwo ludzi-ikon, uniwersalnie rozpoznawalnych i wysoko cenionych na całym świecie. Ludzi współcześnie żyjących, do których ustawiają się kolejki, gdziekolwiek się pojawią. Ludzi – symboli Polski. W tym najlepszym znaczeniu. Ludzi, których winniśmy regularnie „używać” do umacniania wizerunku Polski na świecie, jako kraju ludzi dzielnych, gotowych do ponoszenia ofiar, gotowych do walki o ideały wolności wtedy, gdy inni nie widzą szans na sukces.

Nie, nie mamy mnóstwa takich ludzi. Ostał nam się jedynie Lechu. Nawet gdyby Kubica zdobył mistrzostwo Formuły 1 kilka razy z rzędu – to nie ta bajka.
Wałęsa to polska, wciąż żywa i sprawna męska Statua Wolności.
I nie to jest najistotniejsze, że jego prezydentura była niekoniecznie doskonała, a to co mówi, wznosi czasami brwi słuchacza do góry – świat widzi w nim Globalnego Pogromcę Komunizmu i symbol niepokonanej Polski. (Taki Lenin a rebours).

Dlatego dziwi mnie wciąż, że niektórzy dawni działacze Solidarności, politycy, czy historycy próbują zaistnieć opluwając go. Jakby nie wiedzieli, że pluciem polskiej Statui Wolności nie uszkodzą. Chcąc zasłynąć z opluwania ikony przypominają gówno, które przylepiło się do okrętu i mówi: „Płyniemy”.
I tak jak lekarza obowiązuje przysięga Hipokratesa, tak każdego rodaka powinna obowiązywać podobna zasada: Po pierwsze nie szkodzić wizerunkowi Polski.

wtorek, 3 marca 2009

Rynek nieruchomości – Chińczycy w natarciu

Kto wykorzystał właściwie okres poprzedzający obecny kryzys i zarobił porządne pieniądze - teraz może nareszcie zbierać obfite żniwo.
Wszystko wokół tanieje, od sprzętu elektronicznego i samochodów, po domy i rezydencje.
Możesz zwolnić tempo pracy, podróżować po świecie, zająć się nareszcie swoim zdrowiem odwiedzając spa i sanatoria, oraz starannie i bez pośpiechu poszukać sobie nowego miejsca do życia – najchętniej w ciepłym klimacie pozbawionym zawiei i zamieci, oblodzonych lub nieodśnieżonych szos, nie narażając się na periodyczne katary, kaszle, anginy, grypy i co tam jeszcze można dostać z dobrodziejstwem panującego klimatu.
Nabądź dom w pięknych okolicznościach przyrody !
I do tego jeszcze taniej niż w kraju za porównywalny metraż i standard !
Skorzystaj z okazji, która najprawdopodobniej nie powtórzy się już w twoim życiu. Bo trudno liczyć, żeby gospodarka USA przeżywała w najbliższym 20-30leciu podobnie wielki kryzys.
Dane za ostatni kwartał 2008 mówią dobitnie: PKB USA zmniejszył się o 6,2% (najwięcej od 1982r.), bezrobocie sięgnęło 7,6% a przewiduje się optymistycznie 9% na koniec tego roku.
Procentowo wskaźnik Dow Jones stracił w lutym najwięcej od 1933 roku.
Za 25 mld $ wyproszonej pomocy finansowej wielki Citigroup zaakceptował 36% udział państwa w swoim banku, tracąc na wartości 87% od 29 sierpnia 2008.
A ogólnie uważa się, że udział państwa w wysokości ponad 30% można już nazwać (za przeproszeniem) nacjonalizacją.
W społeczeństwie amerykańskim dominuje paraliżujący strach. Producentów dóbr - przed inwestycjami (bo po co ?), a konsumentów - przed dokonywaniem zakupów (bo za co ?).
Eksport też nie ratuje gospodarki amerykańskiej, bo świat zarażony amerykańskim kryzysem sam cierpi na nadprodukcję dóbr i usług. Wespół w zespół staczamy się coraz niżej.

I dlatego obecnie wielu zamożnych ludzi rozważa przeniesienie się do kolebki demokracji, równocześnie realizując 2 ważne założenia: zmianę klimatu na nieporównanie lepszy, i skorzystanie z szansy na na pewno atrakcyjną inwestycję.
I róbmy to w miarę szybko, bo jak zwykle, Chińczycy już to robią od jakiegoś czasu en masse. Całe ich grupy przyjeżdżają do południowej Kalifornii i wykupują co większe i lepiej urządzone rezydencje, również z zamiarem osiedlenia się tam na stałe. Biorą pod uwagę wszystko: ceny domów (o połowę niższe od podpekińskich, przykładowo: w pełni wyposażony dom o wysokim standardzie do natychmiastowego zamieszkania, o pow. 300 mkw. kosztuje 350.000 $ ), rozwiniętą infrastrukturę i szkolnictwo (bliskość świetnych uczelni) oraz wolność i swobodę, póki co nieistniejące w Chinach Ludowych. A dodatkowo i po prostu parkują tam Chińczycy swoje pieniądze.
Ceny domów spadły w południowej Kalifornii w zeszłym roku o 50%. Połowa z domów wystawionych do sprzedaży to obiekty przejęte przez banki w wyniku niespłacanych kredytów, a ilość tych przejęć zwiększyła się w zeszłym roku o 35%. A więc ceny lecą na łeb na szyję, podaż rośnie lawinowo i co warte wzmianki, można też po kupieniu łatwo podwyższyć wartość obiektu przez dokonanie różnych zabiegów modernizacyjnych (np. instalację energooszczędnych systemów oświetleniowych), dekorację wnętrz itp. Wszystko to po cenach o jakich dawno nikt tam nie słyszał.
Nie chcesz póki co kupować domu ? To przynajmniej go wynajmij !
Tutaj ceny są relatywnie jeszcze bardziej atrakcyjne, bo ilość mieszkań i domów na wynajem jest rekordowa. I tak: dom jednorodzinny (czytaj: 3 sypialnie i 2 łazienki) jest wynajmowany przeciętnie za 1.200 $ miesięcznie z mocną tendencją spadkową.
Jeden z mieszkańców tej cieplejszej części Kalifornii oglądając codziennie przewijających się po okolicy Chińczyków skomentował zrezygnowany: „Nasz system się nie sprawdził, komuniści zwyciężyli, oby tylko ci nowi nauczyli się trochę lepiej jeździć samochodami”.

czwartek, 26 lutego 2009

Karol M. wiecznie żywy




Jak pisał Karol Marks: „ Właściciele kapitału będą stymulować członków klasy pracującej aby nabywali coraz droższe towary, domy i nowe technologie, nakłaniać ich do zaciągania coraz to większych kredytów, aż ich zadłużenie stanie się nie do wytrzymania. Niespłacone długi spowodują bankructwo banków, które zostaną znacjonalizowane i Państwo przejmie na siebie cały ten balast. A to w konsekwencji doprowadzi do komunizmu.”

Pisał to w roku 1867 czyli 142 lata temu. Komunizmu jeszcze nie mamy, ale główna część tego proroctwa już się spełniła, czyniąc Marksa jednym z największych i najtrafniejszych przepowiadaczy przyszłości w całej historii. No, może Nostradamus był większym, ale jego przepowiednie nie są tak jednoznaczne jak Karola M.

Ostatnio ciekawie dzieje się w branży automobilowej w USA, kraju z którego pozostałe części świata czerpią pełną garścią kulturę masową i nowe technologie. Dla równowagi i aby nie popaść w bałwochwalcze uwielbienie tego malowniczego kraju, świat obdarowywany jest przezeń bezsensowną wojną w Iraku i światowym kryzysem gospodarczym.

I tak jak kiedyś za wczesnej komuny królowało hasło: „Przyjaźń Pomoc Przykład ZSRR” tak i teraz Europa bierze przykład z USA w temacie środki zaradcze na kryzys.

I pompuje pieniądze podatników w prywatne a zagrożone bankructwem firmy. A firmy orientując się, że to prawdopodobnie jedyna taka pożyczkowa okazja na stulecie wypracowały szybko metodę szantażu: Nie dostaniemy wsparcia – padniemy my i cała gałąź gospodarki i wywoła to reakcję łańcuchową – masowe bezrobocie i bankructwo państwa.

Przykład takiego sprytnego szantażu najlepiej widać w relacji gigantów: General Motors i Chrysler z jednej strony a prezydentów Busha i Obamy z drugiej.

Oba koncerny dostały już ponad 17mld dolarów, ale obecnie wyznaczyły nowy pułap pożyczek w wysokości 39mld. Na pytanie prowadzącego jeden z amerykańskich programów TV, czy możliwe są kolejne prośby o pożyczki, prezes GM Rick Wagoner uchylił się od jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście w zamian za te pieniądze prezes zobowiązał się do powiększenia liczby bezrobotnych o 47.000 pracowników, których zwolni do końca tego roku i zredukowania ilości produkowanych modeli. A na koniec zagroził, że jeżeli nie dostanie dodatkowych pieniędzy natychmiast, to bankructwo firmy nastąpi już w Marcu.

Czyli dał nowemu prezydentowi USA propozycję nie do odrzucenia.

Czy na pewno ?

Linie lotnicze Continental w latach ‘90tych przetrwały bankructwo i nadal istnieją – dlaczego więc GM musiałoby na zawsze przestać produkować samochody ? A kuracja szokowa na pewno by się przydała, szczególnie w USA, gdzie szaleństwo niekontrolowanego zadłużania się, stymulowanego dodatkowo przez banki i producentów towarów i usług od dawna przybrało formę patologii. Tylko bolesna terapia szokowa może „wyprostować” mentalnie to społeczeństwo, które przewodzi światu, ciągnąc obecnie wszystkie inne gospodarki w otchłań. W otchłań, bo dna jeszcze nie widać.

środa, 18 lutego 2009

I po co Mu to było ?! 

Wiedzieliśmy jeszcze za życia „naszego” papieża, że niełatwo Go będzie zastąpić. Każdy zdawał sobie sprawę, że następca będzie miał „pod górke”.

Można powiedzieć, że Jan Paweł II był papieżem totalnym, multimedialnym, super komunikatorem, był błyskotliwy i charyzmatyczny. Umiejętność znaną m.in. gwiazdom muzyki pop – tzw. crowd control miał w jednym palcu.

Był wielbiony równocześnie przez miliony młodych i starych, na Wschodzie i na Zachodzie. Z takimi cechami bez wątpienia umacniał w wierze społeczność chrześcijańską, wpajał ludziom refleksję nad życiem i nieustannie pobudzał potrzebę empatii, udzielania pomocy upośledzonym i ubogim.

Jednocześnie był radosny, pogodny, a Jego entuzjazm - zaraźliwy.

Każdy kto po Nim objąłby władzę w Watykanie, miałby wyjątkowo trudne zadanie.

Dlatego świat chrześcijański od początku pontyfikatu Benedykta XVI z życzliwą sympatią doceniał Jego wysiłki, aby być wśród ludzi, patronować młodym i wyznaczać kierunki.

Mimo, iż jego język ciała to przeciwny biegun do tego co pamiętamy u Jana Pawła II. A język ciała to obraz duszy, jak twierdzą niektórzy. Benedykt zawsze wygląda jakby był przyczajony, patrzy podejrzliwie, a jego spontaniczność czy entuzjazm są, powiedzmy sobie… niemieckie.

I Bóg z Nim, jak to mówią.

Ostatnio jednak zademonstrował swoje wnętrze, owoc swoich na pewno długich przemyśleń, w postaci decyzji zdejmującej ekskomunikę z Lefebvrysty Richarda Williamsona, który neguje istnienie komór gazowych i Holocaust.

Chrześcijańska opinia publiczna ze zdumieniem spogląda na swego lidera w Watykanie. Włącznie z rodaczką Angelą Merkel, która wyraziła swoje potępienie w ostrej formie.

Czasami wystarcza jedna taka poroniona decyzja przywódcy aby cały pozytywny wizerunek Watykanu, tak misternie utkany przez poprzednika, padł w ogniu powszechnej krytyki.

Za jednym zamachem oburzył rzesze wiernych, podzielił hierarchów kościelnych, przywódców państw i zawiesił na długi czas dialog z Judaizmem – z takim sukcesem, krok po kroku pielęgnowany przez Jana Pawła II. Jak twierdzi, podjął tę decyzję w imię jedności Kościoła…

Co by teraz nie powiedział ratując sytuację – szacunku i zaufania raczej nie odzyska.

Czy na pewno wiedział że skompromituje siebie i Kościół ?

Benedykt pochodzi z kraju który rozpętał II wojnę światową, był w Hitler Jugend i Wehrmachcie a jego kontrowersyjny stosunek do żołnierzy Wehrmachtu i SS dawał już w latach 80tych do myślenia. Pamiętamy, że odwiedził cmentarz La Cambe gdzie leży 21.000 żołnierzy Wehrmachtu oraz członków SS. Tamże powiedział, że Niemcy mają zakorzenione posłuszeństwo, dyscyplinę i obowiązkowość, która była niestety wykorzystana w złych celach. I tyle.

Można by poprowadzić tę linię myślenia dalej: Członkowie Einsatzgruppen też wykonywali tylko rozkazy. Himmler nie żyje, więc pochylmy się nad wykorzystywanymi acz obowiązkowymi SSmanami.

Ratzinger był arcybiskupem Monachium i Freisingu gdzie znajduje się pomnik ofiar obozu w Dachau. W tym obozie zginęła połowa z przetrzymywanych tam 2500 kapłanów i seminarzystów katolickich. W roku 1943 jednostka Wehrmachtu w której służył Ratzinger stacjonowała właśnie w Dachau, gdzie pracowali niewolniczo więźniowie. Jednak nie natrafiono na żaden komentarz Ratzingera dotyczący obozu w Dachau gdy piastował urząd arcybiskupa. Brak zdecydowanego stanowiska w tym przypadku stanowi swoisty komentarz do osoby, która go nie zajęła.

A papieskie podchody do Piusbruderschaft, organizacji antysemickiej i antyislamskiej, do tego propagującej wychowanie dzieci i młodzież przy pomocy bicia i stosowania upokarzających praktyk „wychowawczych” ? Niewykluczone, że papież widzi ich jako następnych, po Lefebvrystach kandydatów do wielkiej rodziny chrześcijańskiej.

Powyższe informacje na temat Benedykta są automatycznie przywoływane, gdy podejmuje decyzję taką jak w sprawie biskupa Williamsona. I pasują do niej jak kolejny element układanki pod tytułem „Joseph Ratzinger – dawniej i dziś”.

Obecnie w Stolicy Piotrowej i poza nią, mamy do czynienia z rozpaczliwym crisis management. Krytykujący decyzję Benedykta hierarchowie kościelni (np. kardynał Walter Kasper) sugerują jako jej przyczynę brak wystarczającej komunikacji wewnętrznej w Watykanie i niedoinformowanie papieża. Bezpośrednia krytyka papieża przez hierarchów jest oczywiście nie do pomyślenia w Kościele katolickim.

Również w ramach „zarządzania kryzysem” media watykańskie próbują winą za całe zamieszanie obarczyć rzekomych „spiskowców” usiłujących podkopać autorytet Stolicy Apostolskiej.

A Williamson brnie dalej i podobnie jak duchowi przywódcy Iranu, w wywiadzie dla szwedzkiej telewizji podał liczbę żydowskich ofiar obozów zagłady jako około 300.000 z zastrzeżeniem, iż żadna nie zginęła w komorach gazowych… Następnie, zdając sobie sprawę jak pośrednio „zamieszał” na świecie, przeprosił papieża za „ból” jaki spowodowały jego poglądy. Ale nie wycofał się z nich.

Przeciwnie. Obecnie twierdzi, że zmieni zdanie, jeżeli znajdzie dowody na istnienie komór gazowych. To już farsa, kpiny i lekceważenie masowych mordów na ludziach . Stawia to Benedykta i cały Watykan w najgorszym świetle jako centrum niekompetencji i podejrzanych sympatii. Papież nie może się tłumaczyć złymi doradcami i niedoskonałym przebiegiem informacji. Nie w tym przypadku. Nie papież-Niemiec.

Gdyby przyjąć, że Benedykt jest mało inteligentny, nierozgarnięty, bez własnego zdania, zdany na bezmózgich doradców, nie odróżnia kłamstwa od faktu i nie bardzo orientuje się w historii, to jego sympatie: Williamson, Piusbruderschaft (założony przez arcybiskupa Lefebvre) były by łatwe do wytłumaczenia, mimo że niemożliwe do zaakceptowania. Ale to bardzo dobrze poinformowany człowiek, błyskotliwy i posiadający rozległą wiedzę o świecie.

Jego decyzje są więc wyrazem jego własnego stosunku do rzeczywistości.

Pewnie z uwagi na ten stosunek w Niemczech nazywają Benedykta „Ubergangspapst” czyli papież przejściowy.

Zamiast przyłączać do „rodziny” kolejnych oszołomów w ramach źle pojętej jedności, co skutkuje wyłącznie negatywnie dla Kościoła, należałoby się zająć naprawdę pilnymi sprawami, które czekają na dyskusję i postanowienia: większy udział wiernych w podejmowaniu decyzji, a więc demokratyzację w Kościele, wyświęcanie kobiet na kapłanów, skończenie z bzdurnym i nieludzkim celibatem itd.

A teraz refleksja.

Po co komu taki papież ? Chrześcijaństwo stale traci wiernych, a Islam, bez wyraźnego i jednego przywódcy, zyskuje ich na świecie w ilości około 30 milionów rocznie. Może coś należałoby zmienić w skostniałym Watykanie ? I może szybciej niż za sto lat ? Bo wówczas chrześcijaństwo w Europie będzie musiało walczyć już tylko o przetrwanie.