poniedziałek, 19 grudnia 2011

Order "Złote Jaja"

Już bardzo dawno nie było okazji do takiego poczucia dumy, jakie można było przeżyć jako Polak, słuchając przemówienia końcowego Donalda Tuska oraz większości europoselskich wystąpień podsumowujących naszą prezydencję w Parlamencie Europejskim. I użyte sformułowania i meritum poruszanych spraw, pozwala stwierdzić że Premier przeszedł długą drogę rozwoju swojej osobowości politycznej, co tylko potwierdza jak duży ma potencjał i jak z niego korzysta. Jego osoba szczególnie przypadła do gustu Niemcom i to nie tylko dlatego, że generalnie Tusk popiera linię Merkel, ale że jego uzasadnionym wezwaniom do dużo większej integracji, nie towarzyszyła zbyt ostra krytyka Zjednoczonego Królestwa i Premiera Camerona.

Raczej zawód z niespełnionych nadziei zjednoczenia całej 27-emki państw wokół wspólnego projektu.

Jego wyważona postawa pełna była jednak dynamizmu i entuzjazmu, cech których trochę Niemcom brakuje i z czego obywatele niemieccy zdają sobie sprawę. Ten dynamizm, entuzjazm i świeżość spojrzenia na wyjście z kryzysu Unii zaraził nie tylko Niemców, ale Niemców w szczególności. Symbolicznie oczywiście narzuca mi się porównanie osobowości Jana Pawła II z Benedyktem XVI. Wiemy o co chodzi.

Niedawne mocne, dynamiczne wystąpienie Sikorskiego przed członkami niemieckiego think tanku dopełniło aktualnego politycznego obrazu Polski. Obrazu, który, to trzeba podkreślić, w swojej dojrzałości zaskoczył sąsiadów zza Odry. I nie tylko ich.

Tzw. Stara Europa zetknęła się z Polską, jakiej od niepamiętnych czasów nie widziała. Nareszcie zobaczyła w Polsce Partnera przez duże P, że nie powiem dynamicznego lidera z gospodarką, która nie ugięła się przed szalejącym kryzysem, która nie dała się obarczyć nadmiernym długiem publicznym i życiem ponad stan. Tak jak szereg innych zasłużonych lecz zadłużonych po uszy członków Starej Unii.

Tak, kochani, nieczęsto to robimy w Polsce, ale teraz można śmiało wypić szampana – dzień dzisiejszy na to pozwala. Nareszcie mamy światowych przywódców, facetów z jajami, a nie z kamiennymi twarzami frustratów. Wystąpienia Kurskiego i Poręby w Europarlamencie udowodniły wszystkim wahającym się, że nie chodzi tu o żaden interes narodowy, ale jedynie o wyrażenie swojego głębokiego bólu i wściekłości, że to nie oni spróbowali kształtować politykę europejską i nadać impet koniecznym przemianom w głowach Starych Europejczyków.

Pis i Pis bis wybrali sobie na (kolejnego, po premierze Orbanie) idola Camerona, który kontynuuje tradycyjną politykę dumnych wyspiarzy, którzy nie popierają idei wspólnego kształtowania polityki europejskiej, o ile w niej nie dominują.

Uroczysta kolacja w Brukseli, poprzedzająca najtrudniejsze dotychczasowe obrady 27 przywódców państw Unii, przypominała więc Ostatnią Wieczerzę z Judaszem po środku stołu.

I tak partyjne interesy brytyjskich konserwatystów wzięły górę nad wspólnym interesem Europy.

Gdybym miał więc ustanowić odznaczenie Tuska i Sikorskiego na pożegnanie Prezydencji, wręczyłbym im Ordery Złotych Jaj.

wtorek, 4 października 2011

Kaczka zeżarła Lisa !

Walka wyborcza na ostatniej prostej przed metą zaostrzyła się znacznie. Jest to zupełnie zrozumiałe w sytuacji, gdy obie największe partie idą, według sondaży, jak to się mówi, łeb w łeb.Natomiast następna grupa, złożona z SLD, Ruchu Poparcia i PSL walczą o przeżycie lub może coś więcej. O nich napiszę dalej.

Jak od lat, największe emocje towarzyszą pojedynkowi Tusk – Kaczyński. Ten ostatni wystąpił wczoraj w programie u Lisa i pokazał pewność siebie, graniczącą z samouwielbieniem.

Po raz pierwszy widziałem go tak wyluzowanego i po raz pierwszy Lisa, który z trudem opanowywał swoje zdenerwowanie. Prezes był prowokująco zaczepny i agresywny w najwyższym stopniu, a jednocześnie jego język ciała przekazywał, że w każdej chwili panuje nad sytuacją. Często atakował samego Lisa za jego rzekome nieprzygotowanie do programu, stronniczość, tchórzostwo wobec Niemiec i Rosji i nerwowość. Czym spowodował, że z kolei język ciała szczwanego Lisa, pochylającego się w swoim fotelu ekstremalnie do przodu, z czerwieniejącą stężałą twarzą, wyrażał skrajny stres i bezsilność wobec siły argumentów Prezesa.

Argumentów ?

Głównie wykrętów, wymijających odpowiedzi, kłamstw i nieuzasadnionych ataków, ale podanych w formie wyluzowanej, ironicznej i lekceważącej wszystkich poza jego zwolennikami.

Lis, zwykle pewny siebie opiniotwórczy dziennikarz, otrzymał od Prezesa dotkliwą lekcję pokory. I przy okazji zdał wyjątkowo trudny, godzinny egzamin z opanowania w warunkach stresu.

Wczorajszy jego program powinien ułatwić decyzję wyborczą każdemu niezdecydowanemu. Sęk w tym, że część naszego społeczeństwa jest wyraźnie zafascynowana charyzmą Prezesa. Jak wiadomo charyzmą można zdobyć wyborców, ale sama charyzma nic nie mówi o tym jak ewentualny szef rządu będzie kierował krajem. To natomiast było już ćwiczone w poprzedniej kadencji i skończyło się klęską PISu i Prezesa. I zatęchłą atmosferą w kraju, podobną do tej z czasów stanu wojennego: intrygi, prowokacje, nagonki, procesy i donosy.

Przypominało się wtedy powiedzenie z czasów podobnego demokraty - Mieczysława Moczara: Kto nie z Mieciem, tego zmieciem.

Wałęsa trafnie podsumował Przezesa PISu wiele lat temu mówiąc, że Kaczyński to perfekcyjny destruktor, idealnie czujący się w prowadzeniu wojny polsko-polskiej. Ale i jak się okazuje polsko-niemieckiej i polsko-rosyjskiej.

Wyznaczając sobie politycznego wroga Prezes dostaje adrenalinowego kopa i nabiera zuchwałej odwagi. Byłoby to godne uznania, gdyby jego potrzebie walki i unicestwienia wroga towarzyszyła chłodna ocena możliwości uzyskania ostatecznego sukcesu. Innymi słowy, ratlerek nie powinien gryźć amstafa, gdyż szansę na zagryzienie go ma niewielką. Prezes z kolei, gratulując obitemu niemiłosiernie bokserowi Adamkowi dzielnej postawy w walce z Kliczką (sam go sobie wybrał za przeciwnika), chce udowodnić, że jest coś wzniosłego w ratlerku rzucającym się na amstafa. Oglądałem tę walkę 2 razy i od pierwszej chwili widać było, że Adamek dostanie łomot, tylko nie było wiadomo ile rund przetrzyma.

Podobnej mentalności inicjatorzy Powstania Warszawskiego posyłali na pewną śmierć 3000 osób (czyli tyle, ile zginęło we wszystkich zamachach 11 września 2001 roku w USA !) - dziennie, przez 66 dni w 1944 roku.

Aż dziw bierze, że nowo wydana z okazji Wyborów książka Prezesa – Polska Naszych Marzeń, nie nosi tytułu Mein Kampf. W końcu właśnie walka, to jego żywioł. A tak, wyszedł knot pełen plot, podobnie jak i inne „dzieło” znienawidzonego przez Kaczyńskiego Palikota. (A pamiętacie Alfabet Urbana ? To podobna lektura klozetowa tamtych czasów).

Oj, obrodziło nam na Wybory „literatów”...

Wczorajszy godzinny program wyraźnie potwierdził, że po ew. zwycięstwie PISu powtórka z IV RP nastąpi tym razem w wersji turbo. Czyli będzie radykalniej i ostrzej. I znacznie głupiej. Insynuująca i pogardliwa wypowiedź Prezesa odnośnie Merkel pokazuje dobitnie, że jego szaleństwo nie zna granic, a poczucie realizmu politycznego jest mu obce. Zachował się w tym przypadku podobnie do Tymińskiego ze słynną czarna teczką: wiem coś kompromitującego tę panią, ale chwilowo nie powiem co... Niewerbalna sugestia dla pytającego o szczegóły: Sam się domyśl, palancie.

Jeżeli naród wybierze PIS, czyli jego, potwierdzi to tylko to o czym nie raz już pisałem, że większość niekoniecznie ma rację, podając przykład demokratycznego wyboru Hitlera w Roku Pańskim 1933.

I na koniec o pozostałych partiach, które toczą morderczy bój o przetrwanie, lub może coś więcej.

Napieralski cierpi na brak jakiejkolwiek spójnej koncepcji i niezdecydowanie: czy postawić na starych, którzy go przerastają o głowę, ale on ich nie lubi, czy na swoich rówieśników, którzy by jednak nie stanowili konkurencji dla niego samego. To bardzo mierny soft-polityk o zadęciu na prawdziwego lidera, którym jednak nie jest.

Pawlak nie kojarzy mi się z chłopskim przywódcą. „Wyrobił się” przez lata swojego życia politycznego i obecnie jest o niebo nowocześniejszy niż cała jego partia z zaledwie kilkoma wyjątkami, np. Piechocińskim i Sawickim. To za mało, aby uzyskać 10% i osiągnąć znaczącą pozycję w państwie. Jednak w przypadku dostania się do Sejmu, co najprawdopodobniej nastąpi, PSL, jako partia niekontrowersyjna, będzie atrakcyjna, jako partner, dla każdej zwycięskiej partii.

Palikot. Ten facet zdecydowanie najbardziej korzysta z wojny polsko-polskiej PISu z Platformą, skandalu na kolei, autostradowej porażce Grabarczyka i wszelkim małym lub większym niepowodzeniom PO. Dodatkowo, umiejętnie eksploatuje impotencyjny bezwład i hipokryzję zadufanego w sobie kleru, obrastającego w majątki nieprzystające do ogólnej polskiej biedy. Dlatego coraz mniej ludzi jest zniesmaczonych jego retoryką.

Ma istotne wspólne cechy z Kaczyńskim: obaj kochają ploty i błotniste niedomówienia co do konkurentów, oraz zieją gejzerami żółci.

Elektorat polski w coraz większym stopniu chce zmian. Na lepsze, ma się rozumieć.

Jest jak panna na wydaniu, słuchająca obietnic wdzięczących się absztyfikantów, próbując skumać z kim będzie się wygodniej żyło. Przypomina mi się sztuka „Ożenek” genialnego Gogola.

Czy wybierze jednak opcję lepszego przetrwania w warunkach pełzającego kryzysu gospodarczego na świecie ?

Czy też opcję, która będzie walczyć z tym kryzysem przy pomocy modlitw, krzyży, pomników, pochodów i obchodów, zawierzaniu losów narodu Matce Boskiej i Jezusowi Chrystusowi oraz wyszukiwaniu kolejnych wrogów i zdrajców.

Pożyjemy, zobaczymy.






niedziela, 4 września 2011

Debata o debacie

Okres przedwyborczy. W polityce napięcie wzrasta. PO – uniwersalna partia (prawie) wszystkich Polaków czuje się (prawie) pewna zwycięstwa. I jako taka proponuje PISowi debaty one-on-one: ministrów oraz szefów partii.
Kaczyński wyraźnie boi się i nie chce takich debat, a szczególnie swojej z Tuskiem. Pamięta, że ostatnią przegrał wyraźnie – był agresywny, ale mniej błyskotliwy od przeciwnika, miał gorszy body language –stąd ta niechęć. Mówienie o podwójnej białej fladze i tym podobnych bzdurach – to tylko nieudany i dziwaczny pretekst, aby tak postawić sprawę, by premier nie przyjął warunków i debata (wtedy jakoby z winy Tuska) się nie odbyła. Jasne i przejrzyste działanie ex-premiera i jego sztabu. Chociaż, jak mawiają członkowie PISu o przeciwnikach, działanie kuriozalne.

Ja widzę cały ten problem z debatami nieco inaczej, niż medialni komentatorzy. Uważam, że debaty stanowią atrakcję dla telewidzów w tym samym stopniu, co mecze piłkarskie. Innymi słowy – jako widowisko telewizyjne, medialny event. I nic więcej.
Taki egzamin ze sprawności medialnej,w której wielką rolę odgrywa, poza błyskotliwością, także body language.

Przeciętny telewidz (czytaj:ewentualny wyborca) nie kuma nudnych szczegółów merytorycznych, które przy takiej okazji sypią się z ekranu. On patrzy na aktorów i zapamiętuje ich gestykulacje i wyrazy twarzy. Ich modulacje głosowe i stosowanie pauz podczas artykułowania spraw. Zapytany na drugi dzień o to co widział, odpowie ogólnie, że na przykład Tusk wypadł lepiej, bo mówił spokojniej i nie był napastliwy, albo że raz puściły mu nerwy.

Czy takie debaty wzbogacą naszą wiedzę o kandydatach i ich programach ?
Według mnie potwierdzą jedynie nasze dotychczasowe o nich opinie (przecież znamy tych ludzi od lat !) i dostarczą mniej lub bardziej ekscytujących 60 telewizyjnych minut w tzw. prime time.
Chyba, że wybitnie naiwny młody odbiorca uwierzy po raz kolejny w obietnice przedwyborcze kandydatów.
I tu mała dygresja, ale na temat.Wczoraj jechałem autobusem i vanem ZTM na nowo uruchomionych liniach łączących moja podkonstancińską wioskę z Konstancinem i Warszawą.
Pewna elegancka i doświadczona życiowo pasażerka w wieku Kaczyńskiego skomentowała to komunikacyjne usprawnienie: Jestem zachwycona, ale obawiam się, że to zlikwidują po wyborach ...

Dlaczego więc na przykład w USA takie debaty to stały element walki przedwyborczej ? Bo tam nie do pomyślenia jest fakt, żeby takich debat nie było i żeby kandydat na tak wysokie stanowisko stawiał upokarzające (zaporowe) warunki drugiej stronie. Odczytano by to jednoznacznie jako tchórzliwy unik i słabość. I myślę, że u nas będzie podobnie.
W końcu normalniejemy jako społeczeństwo z każdym rokiem.




wtorek, 2 sierpnia 2011

Zerwać z narodową tradycją !

Po 15 miesiącach od katastrofy smoleńskiej ukazał się wreszcie raport komisji Millera i od razu przyćmił wszystkie inne wydarzenia, włącznie z rzezią w Norwegii.

Każdy kanał polskiej TV nadaje obszerne wywiady ze wszystkimi: bliższymi i dalszymi rodzinami ofiar, ekspertami i pseudo ekspertami. Myślę, że wiedza Polaków na temat wypadków lotniczych przekracza wielokrotnie wiedzę przeciętnego Niemca, Anglika, czy Hiszpana. Nasycenie mediów tą tematyką przez cały okres 15 miesięcy było tak znaczne, że mimo woli każdy rodak obudzony w środku nocy odróżni bez problemu termin „ścieżka” od terminu „kurs”, wie doskonale co to jest „drugi krąg”, a zapytany w mig odpowie jakiego wysokościomierza należy używać na danym pułapie.

Co natychmiast postawi go na znacznie bardziej profesjonalnej pozycji od załogi nieszczęsnego Tupolewa 154M, która w krytycznym okresie lotu zwracała uwagę nie na ten przyrząd, który trzeba.
Dodajmy, na co nikt dotychczas w wywiadach TV nie zwrócił szczególnej uwagi, że chodzi tu o załogę 3 osobową, której asystował (bez pasów bezpieczeństwa podczas próby lądowania !) jako czwarty w kokpicie, szef wojsk powietrznych RP w randze generała.
(Według pilota i eksperta komisji Wieslawa Jedynaka generał odczytywał prawidłowo wysokość samolotu, ale nie mając na uszach słuchawek lotniczych, nie był prawdopodobnie słyszany przez załogę. Mój komentarz: Więc po co tam był – żeby stresować swoją obecnością pilotów, czy w charakterze gapia ?!)
W tym kontekście warto sobie uświadomić, że od lat 90-tych załogi kokpitowe Boeingów i Airbusów śmigających wiele razy dziennie np. nad Atlantykiem, liczą tylko 2 osoby.

Przypomina mi się tutaj dowcip (ethnic joke) o tym, ilu Polaków potrzeba, aby przykręcić żarówkę: pięciu - jeden wchodzi na stół i trzyma żarówkę, a czterech obraca stołem.

To, co nas biednych telewidzów i czytelników prasy nieuchronnie teraz czeka, to polski dialog między PISem i PO. Polski to dialog dlatego, że zamiast rzeczowych argumentów podanych w złośliwej, ale często dowcipnej formie (zażarte dyskusje w brytyjskiej Izbie Gmin) jedna strona zarzuci drugiej, jak zwykle, zdradę narodową, brak honoru i sprzedajność – ogólnie biorąc Targowicę do kwadratu. Na ekranach można będzie oglądać do woli, stężałe i nieruchome twarze polityków, starających się wbrew swoim naturom i odruchom kontrolować wydzielane z siebie decybele i ukazywane na wizji tiki nerwowe, kontynuując jednocześnie jak najobfitsze wytryski żółci.

Bezradna i sfrustrowana pani redaktor Kropki nad I zapewne znów nie przebije się przez nieustający 20 minutowy słowotok posłanki Kempy, która opanowała do perfekcji trudną sztukę nieprzerwanego mówienia zarówno na wdechu jak i na wydechu.

Niejako w cieniu tych wypowiedzi pozostaną fakty. Już teraz PISowcy uważają, że raport Millera niedostatecznie uwypukla błędy strony rosyjskiej, kosztem wizerunku strony polskiej.
Nie wdając się nawet w analizę tego aspektu, uważam, że wymieniony w raporcie Millera zestaw błędów strony polskiej jest tak nieprawdopodobnie wielki, obciążający i kompromitujący zarazem, że przypomina mi się nadane niedawno w TV niemieckiej, odtworzone przemówienie Adolfa Hitlera po kampanii polskiej, w którym z jednej strony z wielkim szacunkiem wyraża się o bohaterstwie i waleczności naszych żołnierzy, ale jednak z drugiej podsumowuje: “… aber die Organisation war… Polnisch”.

Tak, bohaterskie i samobójcze czyny to kwintesencja tradycji polskiej. Z kawalerią na czołgi, z paroma zdobycznymi samochodami pancernymi i domowo kleconą bronią maszynową na po zęby uzbrojonego wroga (Powstanie Warszawskie – akurat 67 rocznica), z niedoszkoloną załogą na rosyjską gęstą mgłę na prymitywnym lotnisku Smoleńsk, na którym brakowało żarówek do oświetlenia pasa startowego !
Ale co tam zresztą Smoleńsk ?
Raptem 96 zabitych ! W Powstaniu rozpoczętym z naszej inicjatywy, również bez sensu, ginęło ponad 3000 ludzi dziennie ! (W Iraku poległo tyle samo ludności cywilnej w ostatnich 8 latach, co w Powstaniu przez 63 dni). Dobrze, że nie trwało ono dłużej, bo nie byłoby się komu poddać Niemcom.
I co ? Ano obchodzimy starannie każdą rocznicę tego zbiorowego samobójstwa i zniszczenia substancji materialnej naszej stolicy. To nasz, polski, tradycyjny kult bezsensownej śmierci, której rezultatem były dramaty indywidualne i zbiorowe, klęska i potworne straty materialne.

Może jednak na początku 21 wieku trzeba zacząć zrywać z tą, jak widać, wieloletnią (ale mało praktyczną) tradycją narodową czynów szalonych, niechlujstwa, niedbalstwa, ogólnego braku poszanowania dla obowiązujących przepisów i „jakoś to będzie”.
Chyba, że jesteśmy głęboko wierzącymi Polakami-katolikami i powiemy sobie jasno po każdym dramacie: „Bóg tak chciał”. A na przyszłość zawierzymy nasz los Maryi, Królowej Polski – zawsze dziewicy, a dodatkowo w Sejmie uchwalimy, że Jezus Chrystus jest Królem Polski.
Dwie osoby na tronie ojczystym, to byłaby potęga !
(Król z Królową się chyba nie pokłóci, bo to przecież rodzina).

Wtedy sprawę smoleńską i parę innych spraw mielibyśmy z głowy. I spoko. Co nie ?

sobota, 30 lipca 2011

Utracone dziewictwo

Kraje skandynawskie w porównaniu do reszty Europy stanowiły przez stulecia pewną homogeniczność kulturową i obyczajową. Oczywiście grubą przesadą byłoby Skandynawów kiedykolwiek traktować jak monolit, jednakowoż ich „nordyckość” fizjonomii, zewnętrzny chłód i rezerwa w kontaktach, dobra organizacja życia społecznego, pracowitość i wytrwałość, stanowiły „od zarania dziejów” zespół cech wyróżniających tych ludzi północy.

Z tym, że od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku rozpoczął się proces, który trwa nieprzerwanie, a polega na stopniowym zacieraniu się wspólnych cech pozwalających zdecydowanie odróżnić ich od mieszkańców pozostałych części Europy.
Ktoś kto tak jak ja miał okazje do bardzo częstego odwiedzania Skandynawii już od końca lat 60-tych, widzi bardzo wyraźnie zmiany wynikające z procesu, który stanowi kolejny etap „wędrówki ludów”. Tym razem to już nie niegdysiejsze wyprawy krzyżowe, ale, używając analogii, „wyprawy półksiężycowe”. Odbywane za pełną aprobatą, ba, nawet zachętą ze strony „najeżdżanych” krajów, w imię miłości bliźniego i ratowania prawdziwych i fikcyjnych azylantów pochodzących z biednych, przeważnie islamskich krajów.

W Roku Pańskim 2011 nie warto już sięgać głębiej do genezy zmian etnicznych w Danii, Norwegii czy Szwecji. Jest jak jest. A za następne 50 lat pewnie nikomu smukła blondynka nie będzie kojarzyła się ze Skandynawią, chociażby dlatego, że rozrodczość ciemnoskórych (zwanych za PRLu beżowymi) dalece przekracza tę Białasów.
Czy uda się natomiast proces integracji kulturowo-obyczajowej ciemnoskórych z lokalnymi – przypuszczam, że wątpię. W Niemczech, zdaniem Niemców, nie tylko że integracja nie wypaliła (klęska multikulti), ale wciąż są kłopoty nawet z integracją byłych NRD-owców z byłymi RFN-owcami. A taka obustronna euforia panowała w 1990 roku!

Póki co Norwegowie robią dobrą minę do złej gry i zapowiadają kontynuowanie polityki miłości. Brawo ! Chociaż na tym tle, starannie i precyzyjnie zorganizowany wybryk Breivika pokazuje, że nie wszyscy reprezentują takie podejście. Oczywiście, że Breivik to oszołom, skandynawska mutacja fundamentalisty islamskiego, ale oszołomów nie lubiących „obcych” jest więcej niż jeden w Norwegii, jak i w innych krajach, w których zachodzą radykalne przemiany etniczne. Proces integracji „obcych” nigdzie nie przebiega bezkonfliktowo. Każdy kraj musi sobie wypracować własną politykę w tej dziedzinie. Procesu „importu” obcych religijnie i kulturowo nie da się już zatrzymać ani nawet spowolnić. To działa jak koło zamachowe, które kręci się coraz szybciej od lat 60-tych ubiegłego stulecia.
Dlaczego coraz szybciej ? Z jednej strony z powodu wspomnianej większej rozrodczości, a z drugiej z powodu procesu łączenia rodzin imigrantów z rodzinami z ich dawnych ojczyzn.
Coraz trudniej jest też śledzić procesy zmian etnicznych, ponieważ są już w Skandynawii setki tysięcy dawnych imigrantów, którzy nabyli obywatelstwa krajów – gospodarzy.
Czasami nazywa się ich ironicznie Nowymi Duńczykami, Nowymi Szwedami i td.

Dlatego co pewien czas będą pojawiać się kolejni Breivikowie. Aż do pewnego momentu w przyszłości, kiedy Białasów będzie mniej niż Ciemnych i to ci ostatni, mam naiwną nadzieję, będą uczyli swoje dzieci tolerancji dla mniejszości – autochtonów - chrześcijańskich Białasów.

A Breivik ? Będzie już dawno starym sfrustrowanym emerytem, który pozbawił dziewictwa i niewinności Norwegię – społeczeństwo spokoju, porządku i miłości.

sobota, 28 maja 2011

O'bama, łupki, tarcza i Smoleńsk

Prezydent Obama, który odwiedził Irlandię, kraj urodzin jednego ze swoich przodków (prapraprapra dziadek - wyjechał do Stanów w 1850 roku) symbolicznie uważa się za potomka obywatela tej zielonej krainy. Można go w związku z tym nazywać O'bama, aby podkreślić jego irlandzkie korzenie.
Niektórzy nasi prezenterzy TV podchwytując nieco euforycznie słowa miłego warszawskiego gościa, komentują te o długim pobycie w Chicago, gdzie jak wiadomo rezyduje większość naszej Polonii, wnioskując że stał się on z tego powodu po części Polakiem.


Ja bym był bardziej powściągliwy w ocenie stopnia jego rzekomej polskości, bo postawa prezydenta Obamy wyrażać ma i wyraża wyłącznie interesy USA, a jeżeli interes Polski w jakiejś mierze i dziedzinie pokrywa się z interesem USA, to mamy duże szanse na to, że oni to zauważą.
Nasze zadanie, zadanie naszego rządu i dyplomacji to zwracanie uwagi USA na te aspekty politycznej i gospodarczej strategii, których realizacja według naszych ocen będąc w naszym interesie, jest również korzystna dla nich.
Wbrew pozorom, optyka USA może się znacznie różnić od naszej, między innymi z tego powodu, że Stany mają, jak mawiał Lech Wałęsa, inny punkt siedzenia. Często popełniają jednak grube pomyłki wielkiej skali, działając wbrew swoim własnym interesom. Przykład najbliższy: Irak.
Gdyby w 2003 roku któremuś sojusznikowi USA udało się przekonać upartego, a mało rozgarniętego Dżordża Dablju, że agresja na roponośny kraj, zamiast korzyści przyniesie wieloletnie uwikłanie w konflikt, śmierć 5000 żołnierzy i niebotyczne koszty windujące dług publiczny USA na niespotykane w dziejach poziomy, żylibyśmy z pewnością w spokojniejszym świecie, a kraj mieniący się kolebką demokracji również.

Dlatego tak wielką widzę rolę kontaktów osobistych członków naszego rządu, Sejmu i Senatu, komisji resortowych, zawodowych lobbystów i instytucji pozarządowych z ich „wicewersami” po drugiej stronie Odry jak i Wielkiej Wody, w kształtowaniu wybranych celów polityki gospodarczej tych państw, na których decyzje chcemy mieć wpływ i kształtować je zgodnie z naszymi interesami.

Dlatego tak wielką rolę odgrywa nasza aktywność międzynarodowa poprzedzona staranną selekcją naszych strategicznych celów. Uważam, że dotychczasowa jest niedostateczna, ponieważ dopiero w okresie bezpośrednio poprzedzającym wizytę Obamy rozwinęła się chaotyczna dyskusja wśród naszych polityków o wyborze tematów do poruszenia. Wizyta powinna być jedynie okazją do spotkania i „odfajkowania” tematów uprzednio szczegółowo uzgodnionych. To okazja do ocieplenia kontaktu przez osobiste rozmowy i mowę ciała. A nie do sondowania reakcji drugiej strony na nasze postulaty, które „może warto by wyartykułować” - (tarcza, gaz łupkowy, wizy).

Nawiasem mówiąc tarcza jest nam na cholerę. Tak jak i Stanom. W najbliższych paru dziesiątkach lat nie spodziewałbym się ataku Armii Czerwonej na Warszawę, czy też oblężenia Łodzi.
A w jeszcze dalszej perspektywie ? Cóż, może kiedyś Chińczyk stanie u wrót Krakowa, ale wtedy zarówno tarcza, jak i eskadra F-16 nie pomogą nam na pewno.

W celu ustalenia priorytetów naszej polityki międzynarodowej, szczególnie w aspekcie gospodarczym, powinna zostać bezwarunkowo nawiązana współpraca ponad partyjna, taka współpraca która w Stanach nazywa się bipartisan.

Jest ona niezbędna aby realizować nasz (od niepamiętnych czasów) najgłówniejszy cel gospodarczy: ramy prawne i technologiczne związane z wydobywaniem gazu łupkowego.

Państwo, które nie jest w stanie wypracować takiej współpracy, jest kalekie i stanowi zagrożenie dla samego siebie, ponieważ umożliwia rozgrywanie naszych interesów przez obce państwa i ośrodki nacisku. A tak jest u nas w przypadku PO i PiSu.
Można ten stan porównać do skłóconego małżeństwa, które mieszka w jednym domu, ale na złość jednemu małżonkowi, drugi małżonek na noc nie włącza alarmu, powodując zagrożenie bezpieczeństwa miejsca w którym przecież oboje mieszkają.

A co z wizami ? Część naszych rodaków i polityków uważa to za kość niezgody między naszymi krajami i (pamiętając czasy komuny, gdy I Sekretarz załatwiał sprawy praktycznie nie do załatwienia normalną drogą służbową) chciałaby spowodować, aby Prezydent USA załatwił nam ten drobiazg w geście wdzięczności za wierną służbę naszych żołnierzy na prywatnej wyprawie wojennej Dżordża Dablju.
To nie te czasy, nie ten region i nie ten I Sekretarz, Panowie.
Słyszałem również naszych polityków z PiSu domagających się sprawiedliwej według nich wzajemności w polityce wydawania wiz. Mam dla nich jedno pytanie: a ilu Amerykanów przyjeżdżających do Polski zostaje u nas i podejmuje nielegalnie pracę na czarno ?

Jeżeli chodzi zaś o stosowanie zasady wzajemności, to jestem generalnie za, np. przy wydawaniu zezwoleń na budowy meczetów w Polsce. Niech powstanie chociaż jeden kościół katolicki w Riyadzie. Niestety, o tym nikt u nas nie pomyślał. A tam za samo noszenie krzyżyka grozi więzienie...

I na koniec mam małą uwagę dla domagających się pomocy USA w śledztwie smoleńskim. Nie liczcie na to naiwni rodacy. I zapytajcie się siebie: jaki interes USA byłby spełniony, jaką korzyść odniosłyby Stany w udzieleniu nam takiej pomocy ?

No to zwińcie swoje transparenty i idźcie do domu.
I życzcie sympatycznemu quasi Irlandczykowi spokojnej podróży powrotnej.

A tak nawiasem mówiąc, co to za kretyński pomysł, aby tak zorganizować pobyt Gościa, żeby nie było możliwości spontanicznych i emocjonalnych spotkań z warszawiakami zgromadzonymi na trasie przejazdu ? Jeżeli można było parę dni temu w Irlandii i Anglii, to dlaczego nie u nas ??
U nas natomiast przypominało to przejazdy Ceausescu po Bukareszcie, gdzie całe kwartały miasta wyłączano z ruchu już w przeddzień, bo „conducator” był łaskaw przemieszczać się do Pałacu. Oj, pokutuje w narodzie duch głębokiej komuny i bałwochwalcza czołobitność wobec Gościa Zagranicznego.