Pytanie takie przychodzi mi do głowy, gdy przysłuchuję się powodzi
dialogów, debat, dyskusji, dyskursów, paneli, wywiadów, wypowiedzi
oficjalnych i nieoficjalnych, spotkań jeden na jeden, dwa na dwa
itd.
Sprawa TK obracana jest w mediach, jak
prosię na rożnie, od grudnia, bez przerwy i litości dla telewidzów
i słuchaczy.
Obie strony konfliktu okopane są na
swoich pozycjach tak mocno, że mowa o ewentualnym kompromisie
zakrawa na kpinę. Ile czasu można sycić Polaków tymi samymi
cytatami z Konstytucji, które każda strona interpretuje na swój
odrębny sposób ?
Obie strony werbalnie walczą
jedynie o państwo prawa i stąd taka nieprzejednana ich postawa: PiS
chce nam zrobić dobrze, ale opozycja rzuca im kłody pod nogi.
I z tej postawy rodaków na dzień
dzisiejszy, wziął się tytuł niniejszego wpisu.
Jako człowiekowi zdecydowanie
dorosłemu, wciąż na myśl przychodzą mi czasy komuny. Polacy
uważali wtedy, że cała bieda życia wzięła się z naszego
pechowego położenia geograficznego: albo niszczą nas fizycznie
Niemcy, albo zniewalają nas „Ruscy”.
I że nie ma wyjścia, trzeba się do
tego przyzwyczaić i jakoś ułożyć na co dzień z czerwonymi, albo
próbować „uciec” na Zachód. Innego wyjścia nie ma.
Aż wreszcie, jak grom z jasnego nieba
przyszedł rok 1980, a potem 1989 i nastała euforia. Chociaż nie od
razu. Nawet po prawie wolnych wyborach, wielu Polaków obawiało się,
że komuna nie odpuści tak łatwo, że władając wciąż
strukturami siłowymi, zmiecie nową i niedoświadczoną w rządzeniu
władzę. Nie nastąpiło to, krew polska nie została przelana i
staliśmy się wolnym, chociaż biednym krajem.
Potem gospodarczo „daliśmy czadu”,
weszliśmy do UE i świat zobaczył w Polsce to, czego od wieków nie
widział: nowoczesne państwo.
We w miarę spokojnej atmosferze,
Polska naprawdę rosła w siłę i zdobyła prestiż międzynarodowy.
Prasa światowa publikowała reportaże wychwalające nasz kraj prący
dynamicznie do przodu, mimo światowego kryzysu, podziwiając moich
rodaków za ich przedsiębiorczość i pomysłowość. Aż się
chciało to czytać.
Rządząca nami przez 8 lat liberalna
partia, prawdopodobnie tak bardzo wzięła powyższe pozytywne opinie
do siebie, że postanowiła nie zwracać uwagi na wschodnią,
bardziej konserwatywną
część kraju, gdzie bieda była tym bardziej odczuwalna, im
bardziej rosła zamożność wielkomiejskich elit.
Biednych
ludzi nie obchodzi in vitro, ustawa antyprzemocowa, czy potrzeba
przestrzegania trójpodziału władzy. Dla polskiego społeczeństwa, tego mniej wykształconego i mniej zamożnego, na pierwszym planie
jest byt materialny.
I tak jak w każdym okresie
przedrewolucyjnym, tamta nonszalancka władza nie zauważyła, że zbliża
się „koniec balu, panno Lalu”.
Rewolucje natomiast, mają to do
siebie, że są zawsze radykalne i zdmuchują zastany porządek.
Dlatego nie można się dziwić, że PiS prze do przodu jak burza,
łamie prawo na prawo i lewo i nie liczy się z powszechnie uznanymi
autorytetami i gremiami. Krajowymi i zagranicznymi.
W powodzi bezczelnych ustaw, które ta
partia uchwala w swoim Sejmie, brakuje mi jeszcze ustawy
unieważniającej niedawną rezolucję Parlamentu Europejskiego – a
co, jak się bawić, to się bawić.
Liczni rodacy, jak widać po sondażach,
trwają póki co w postawach wyczekujących: „może coś
pozytywnego z tego wyjdzie, trzeba dać im więcej czasu na
realizacje kolejnych etapów „dobrej zmiany”. Widać,
że na dzisiaj, za pincet "suweren" zagłosowałby nawet na
Kim Dzong Una ...
Ludzie dostali po 500 i nasłuchali się
obietnic, jak to już niedługo będzie świetnie: kopalnie
fedrujące na full, nowe stocznie, uregulowane rzeki, odbudowany
przemysł, nareszcie udowodniony, przy pomocy urojonych "dowodów", zamach rzekomego zbrodniczego duetu Tusk/Putin na Lecha Kaczyńskiego, darmowe
mieszkania, franki szwajcarskie po 3 złote najwyżej, super
emerytury już od sześćdziesiątki, Niemcy i Rosja na kolanach,
Unia sypie kasą (ale do niczego się nam nie wtrąca), uchodźcy
precz, śmieciówek koniec, porządek wszędzie i
nareszcie sprawiedliwość dla szarego człowieka. I na razie wierzą,
ale za jakieś najwyżej dwa lata przejrzą na oczy i zobaczą, że
to była tylko propaganda wyborcza. Wtedy pogadamy...
A chwilowo padnie jeszcze kilka klaczy
w stadninach, setka następnych dziennikarzy w mediach publicznych straci robotę, druga
setka prokuratorów pójdzie na zsyłkę na prowincję, lub do
prokuratur rejonowych, przerażeni wizją utraty pracy sędziowie z
czasem „ułożą się” z nową władzą, kolejne setki
przydupasów PiS obejmą funkcje, do których nie mają żadnych
kwalifikacji zawodowych, wytnie się trochę Puszczy Białowieskiej
na deski, opadnie z czasem międzynarodowy kurz po raporcie Komisji
Weneckiej i „haniebnej” rezolucji Parlamentu Europejskiego i
ludzie wrócą zapewne do trybu business as usual.
Wtedy rozzuchwalona bezkarnością nowa
PiSowska władza zacznie popełniać coraz więcej kardynalnych
błędów w rządzeniu, wyjdą na jaw rodzące się już teraz
machloje i przekręty partyjnych kolesiów-dyletantów-cwaniaków, a
gdy tylko zabraknie kasy na realizowanie kolejnych „dobrych zmian”,
odejdzie ten sojusz kato-narodowy na następne wiele lat do lamusa.
Nihil novi sub sole.
Pytanie jest tylko takie: czy do
czasu upadku PiSu skonsoliduje się mocna i poprawnie zorganizowana
opozycja ?
Złożona z nieco mniej „polskich”
Polaków, czyli mniej krzykliwie narodowo-tradycyjnych, bardziej
świeckich, bardziej tolerancyjnych, bardziej pro-europejskich. I z
dużo większą empatią, niż poprzednicy.
I czy polski Kościół z Ojcem
Dyrektorem na czele, ta odwieczna twierdza egoizmu, chciwości i
wstecznictwa, zaprzestanie wreszcie wtrącania się do bieżącej
polityki m.in. poprzez instruowanie wiernych, jak mają głosować w
wyborach, żeby w ich wyniku pomnażać swoje włości i wpływy, czy
jak dalece powinniśmy stosować się do głosu płynącego dziś z
Watykanu. Póki co, jestem pewien, że gdyby to polscy hierarchowie
dokonywali wyboru głowy Kościoła, papież Franciszek nie miałby u
nich najmniejszych szans.
Początkowa akceptacja arcybiskupa
Paetza jako koncelebranta mszy z okazji 1050 rocznicy chrztu Polski,
pokazuje symbolicznie, na jakim etapie moralno-etycznym Kościół
polski się obecnie znajduje.
I czy w związku z tym, Kościół ten
przejdzie wreszcie na pozycję marginesu życia, nowoczesnego 40
milionowego europejskiego państwa wieku XXI ?
Tak jak ma to miejsce na przykład w
Niemczech, czy w Skandynawii.
U Niemców imponujący jest dla mnie
również fakt prawie pełnego rozliczenia się z koszmarnej
faszystowskiej przeszłości. To prawda, że zajęło im to
prawie pół wieku, ale po drodze padła nawet reputacja Wehrmachtu,
który przez lata symbolizował dla nich dzielnego niemieckiego
żołnierza, nie „ubabranego” w zbrodnie, które do niedawna
zwalano wyłącznie na SS i jego Einsatzgruppen. Ich kanały TV
dokumentalnej wciąż wyświetlają filmy o ich klęskach i
bezsensownym przedłużaniu przegranej od lutego 1943 roku wojny. O
obozach koncentracyjnych, o zbrodniach Niemców na Niemcach, błędach
strategicznych ich słynnych dowódców, eksterminacji Żydów itd. I
o „honorze” (Meine Ehre heisst Treue), czy legendarnej
dyscyplinie, która kosztowała ich kraj milion cywilów tylko w
ostatnim roku trwania tej wojny.
Trzeba z tej okazji powiedzieć dzisiejszym Niemcom: - „Szacun”, panowie.
A u nas raptem dwa filmy „Pokłosie”,
i „Ida” wywołują żywe protesty „prawdziwych Polaków”,
którzy uważają je za „kalanie własnego gniazda”.
A tych rodaków, którzy są oburzeni
na rewolucję PiSu, która kładzie podwaliny pod arogancką i
anachroniczną dyktaturę, nazywają PiSowcy Targowicą i zdrajcami.
Są zasadnicze różnice również w
debatach politycznych we współczesnych Niemczech i u nas. Ich
debaty powinny być wzorem dla naszych polityków wszystkich opcji.
Porównajmy obrady naszego Sejmu i
Bundestagu.
Nikt z czołowych niemieckich liderów
politycznych nie wpadłby na pomysł nazywania konkurentów
pogardliwie „gorszym sortem”, czy „elementami animalnymi”,
nikt by tam nie nazwał ich, spadkobiercami Gestapo. Nikt by nie
powiedział: „My jesteśmy tu gdzie wtedy, a oni tam, gdzie stało
SA”.
I tak dalej, parafrazując złotoustego
Prezesa.
Ten
Prezes nie miał nigdy kobiety, nie miał dziecka, mieszkał do późna
u mamusi, prowadzić auta nie umie, języków obcych nie zna,
komputera nie obsłuży, konta założyć nie potrafi, słów hymnu
nie pamięta, Boże... dla niego problemem jest zrobienie zakupów w
sklepie, czy zadbanie o własne uzębienie.
Taka właśnie
osoba de facto rządzi dzisiaj Polską...
I zabiera głos w sprawie ewentualnej nowej ustawy o aborcji.
„Niech
się pan opamięta, nie ma pan dzieci, nie ma pan żony. Co
pan wie o życiu pszczół, jak pan w ulu nie mieszka
– powiedziała była pierwsza dama, Danuta Wałęsa. - Ja nie
rozumiem, chce pan mieć władzę absolutną w każdej dziedzinie, a
to jest nienormalne” - dodała.
Nasza klasa polityczna jest bez klasy.
Wspólny mianownik naszych debat, to degradacja adwersarzy, nienawiść
i pogarda dla inaczej myślących . Sesje sejmowe przeważnie
charakteryzują się agresją i chaosem, gdzie argumenty giną w
powodzi histerycznej demagogii.
Taka nasza tradycja narodowa. Już w
XVIII wieku w Skandynawii nazywano to Polsk Riksdag, co
potocznie oznaczało chaotyczną i bezproduktywną dyskusję. A że
jesteśmy wierni tradycji naszych Ojców i Dziadów – (Polacy lubią
werbalny patos) - to kultywujemy ją pieczołowicie, jak skarb
narodowy.