niedziela, 4 września 2011

Debata o debacie

Okres przedwyborczy. W polityce napięcie wzrasta. PO – uniwersalna partia (prawie) wszystkich Polaków czuje się (prawie) pewna zwycięstwa. I jako taka proponuje PISowi debaty one-on-one: ministrów oraz szefów partii.
Kaczyński wyraźnie boi się i nie chce takich debat, a szczególnie swojej z Tuskiem. Pamięta, że ostatnią przegrał wyraźnie – był agresywny, ale mniej błyskotliwy od przeciwnika, miał gorszy body language –stąd ta niechęć. Mówienie o podwójnej białej fladze i tym podobnych bzdurach – to tylko nieudany i dziwaczny pretekst, aby tak postawić sprawę, by premier nie przyjął warunków i debata (wtedy jakoby z winy Tuska) się nie odbyła. Jasne i przejrzyste działanie ex-premiera i jego sztabu. Chociaż, jak mawiają członkowie PISu o przeciwnikach, działanie kuriozalne.

Ja widzę cały ten problem z debatami nieco inaczej, niż medialni komentatorzy. Uważam, że debaty stanowią atrakcję dla telewidzów w tym samym stopniu, co mecze piłkarskie. Innymi słowy – jako widowisko telewizyjne, medialny event. I nic więcej.
Taki egzamin ze sprawności medialnej,w której wielką rolę odgrywa, poza błyskotliwością, także body language.

Przeciętny telewidz (czytaj:ewentualny wyborca) nie kuma nudnych szczegółów merytorycznych, które przy takiej okazji sypią się z ekranu. On patrzy na aktorów i zapamiętuje ich gestykulacje i wyrazy twarzy. Ich modulacje głosowe i stosowanie pauz podczas artykułowania spraw. Zapytany na drugi dzień o to co widział, odpowie ogólnie, że na przykład Tusk wypadł lepiej, bo mówił spokojniej i nie był napastliwy, albo że raz puściły mu nerwy.

Czy takie debaty wzbogacą naszą wiedzę o kandydatach i ich programach ?
Według mnie potwierdzą jedynie nasze dotychczasowe o nich opinie (przecież znamy tych ludzi od lat !) i dostarczą mniej lub bardziej ekscytujących 60 telewizyjnych minut w tzw. prime time.
Chyba, że wybitnie naiwny młody odbiorca uwierzy po raz kolejny w obietnice przedwyborcze kandydatów.
I tu mała dygresja, ale na temat.Wczoraj jechałem autobusem i vanem ZTM na nowo uruchomionych liniach łączących moja podkonstancińską wioskę z Konstancinem i Warszawą.
Pewna elegancka i doświadczona życiowo pasażerka w wieku Kaczyńskiego skomentowała to komunikacyjne usprawnienie: Jestem zachwycona, ale obawiam się, że to zlikwidują po wyborach ...

Dlaczego więc na przykład w USA takie debaty to stały element walki przedwyborczej ? Bo tam nie do pomyślenia jest fakt, żeby takich debat nie było i żeby kandydat na tak wysokie stanowisko stawiał upokarzające (zaporowe) warunki drugiej stronie. Odczytano by to jednoznacznie jako tchórzliwy unik i słabość. I myślę, że u nas będzie podobnie.
W końcu normalniejemy jako społeczeństwo z każdym rokiem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz