Rośnie lawinowo ilość hipotez dotyczących katastrofy pod Smoleńskiem.
Trudno za nimi nadążyć, ale poza „oczywistą” wersją zestrzelenia rakietą, zmylenia przyrządów nawigacyjnych samolotu, przemieszczenia świateł nakierowujących lądujący samolot na pas, zaingerowania w system mierzący aktualną wysokość od ziemi, istnieje przypuszczenie rozstrzelania na ziemi jeszcze żywych członków załogi samolotu.
W tle powyższych wersji wyłania się z gęstniejącej mgły obraz chichoczących Putina i Miedwiediewa zjednoczonych we wspólnym celu: wyeliminowania za jednym zamachem (zamachem !) elity polskich przywódców cywilnych i wojskowych.
W tej zamglonej gmatwaninie obłędnych hipotez pływają w TVP różne pospieszalskie ryby i podrzucają sobie nawzajem coraz bardziej paranoidalne przypuszczenia, które w rezultacie mają wypromować jedynego człowieka godnego posady następcy-kontynuatora w Pałacu Prezydenckim. Takiego Lecha-bis.
Gdyby ten plan się zrealizował, byłoby to w nowoczesnym świecie i w Europie wydarzenie kuriozalne. Szczególnie w obliczu bardzo słabej oceny Lecha jako prezydenta w końcówce jego życia.
Jeszcze bardziej dziwne jest to, że w następstwie tragicznej śmierci, w kilka dni, ostatniemu prezydentowi podskoczyły notowania aż o 25% ! Znaczy, że po śmierci stał się lepszy o 25% ?
Chyba tak, bo gdyby nie umarł, byłby o te 25% gorszy. Logiczne ? Tak, chociaż bez sensu.
Jedyny powód tej zmiany ocen tkwi zatem w histerycznym i chimerycznym podejściu społeczeństwa do ludzi – uczestników katastrofy. Po prostu społeczeństwo postrzega ofiary inaczej niż gdy były żywymi ludźmi. Ustawicznie powtarzany w TV komputerowo generowany przebieg nieszczęsnego lądowania, dzięki towarzyszącej widzom telewizyjnym empatii wzmaga w wielkim stopniu współczucie dla ofiar.
To w wymiarze ludzkim jest zrozumiałe, ale nie powinno mieć żadnego wpływu na ocenę tego jak człowiek, za życia, piastował urząd na który został powołany. No, ale jak widać ma.
Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że gdyby zmarł nagle na zawał, lub w wyniku upadku ze schodów pałacowych po wesołym bankiecie, współczucie narodu byłoby znacznie mniejsze a i Wawel niepewny.
Tak to, jak zawsze twierdzę, przypadek często powoduje spore zawirowania.
Przykład koronny: gdyby arcyksiążę nie upierał się, aby z żoną zafundować sobie przejażdżkę po Sarajewie w 1914 roku, nie zginęłoby 20 milionów ludzi.
Bo gdyby latającą maszyną dowodził zwyczajny, cywilny, kapitan np. LOTu, czy SASu, czy Lufthansy i miał zaplanowane przed wylotem, jak to jest standardem, 2 lotniska awaryjne – to według normalnych procedur skorzystałby z jednego z nich i ceremonia w Katyniu byłaby tylko nieco opóźniona. I dalej żyłoby tych 96 nieszczęsnych ludzi.
I tylko redaktor Pospieszalski z kolegami nie mógłby pospieszać z pospiesznymi choć zawoalowanymi hipotezami antypolskiego spisku pewnej grupy z poza kraju realizującej celowy zamach. Do której to grupy, to moja podpowiedź, powinien dodać ministra Klicha, za którego kadencji nie wyjaśniono do końca przyczyn wypadków CASY, MI-2 oraz Bryzy. Czy więc katastrofa Tupolewa to naprawdę przypadek ?? Czy może... Nie daj Boże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz