sobota, 28 maja 2011

O'bama, łupki, tarcza i Smoleńsk

Prezydent Obama, który odwiedził Irlandię, kraj urodzin jednego ze swoich przodków (prapraprapra dziadek - wyjechał do Stanów w 1850 roku) symbolicznie uważa się za potomka obywatela tej zielonej krainy. Można go w związku z tym nazywać O'bama, aby podkreślić jego irlandzkie korzenie.
Niektórzy nasi prezenterzy TV podchwytując nieco euforycznie słowa miłego warszawskiego gościa, komentują te o długim pobycie w Chicago, gdzie jak wiadomo rezyduje większość naszej Polonii, wnioskując że stał się on z tego powodu po części Polakiem.


Ja bym był bardziej powściągliwy w ocenie stopnia jego rzekomej polskości, bo postawa prezydenta Obamy wyrażać ma i wyraża wyłącznie interesy USA, a jeżeli interes Polski w jakiejś mierze i dziedzinie pokrywa się z interesem USA, to mamy duże szanse na to, że oni to zauważą.
Nasze zadanie, zadanie naszego rządu i dyplomacji to zwracanie uwagi USA na te aspekty politycznej i gospodarczej strategii, których realizacja według naszych ocen będąc w naszym interesie, jest również korzystna dla nich.
Wbrew pozorom, optyka USA może się znacznie różnić od naszej, między innymi z tego powodu, że Stany mają, jak mawiał Lech Wałęsa, inny punkt siedzenia. Często popełniają jednak grube pomyłki wielkiej skali, działając wbrew swoim własnym interesom. Przykład najbliższy: Irak.
Gdyby w 2003 roku któremuś sojusznikowi USA udało się przekonać upartego, a mało rozgarniętego Dżordża Dablju, że agresja na roponośny kraj, zamiast korzyści przyniesie wieloletnie uwikłanie w konflikt, śmierć 5000 żołnierzy i niebotyczne koszty windujące dług publiczny USA na niespotykane w dziejach poziomy, żylibyśmy z pewnością w spokojniejszym świecie, a kraj mieniący się kolebką demokracji również.

Dlatego tak wielką widzę rolę kontaktów osobistych członków naszego rządu, Sejmu i Senatu, komisji resortowych, zawodowych lobbystów i instytucji pozarządowych z ich „wicewersami” po drugiej stronie Odry jak i Wielkiej Wody, w kształtowaniu wybranych celów polityki gospodarczej tych państw, na których decyzje chcemy mieć wpływ i kształtować je zgodnie z naszymi interesami.

Dlatego tak wielką rolę odgrywa nasza aktywność międzynarodowa poprzedzona staranną selekcją naszych strategicznych celów. Uważam, że dotychczasowa jest niedostateczna, ponieważ dopiero w okresie bezpośrednio poprzedzającym wizytę Obamy rozwinęła się chaotyczna dyskusja wśród naszych polityków o wyborze tematów do poruszenia. Wizyta powinna być jedynie okazją do spotkania i „odfajkowania” tematów uprzednio szczegółowo uzgodnionych. To okazja do ocieplenia kontaktu przez osobiste rozmowy i mowę ciała. A nie do sondowania reakcji drugiej strony na nasze postulaty, które „może warto by wyartykułować” - (tarcza, gaz łupkowy, wizy).

Nawiasem mówiąc tarcza jest nam na cholerę. Tak jak i Stanom. W najbliższych paru dziesiątkach lat nie spodziewałbym się ataku Armii Czerwonej na Warszawę, czy też oblężenia Łodzi.
A w jeszcze dalszej perspektywie ? Cóż, może kiedyś Chińczyk stanie u wrót Krakowa, ale wtedy zarówno tarcza, jak i eskadra F-16 nie pomogą nam na pewno.

W celu ustalenia priorytetów naszej polityki międzynarodowej, szczególnie w aspekcie gospodarczym, powinna zostać bezwarunkowo nawiązana współpraca ponad partyjna, taka współpraca która w Stanach nazywa się bipartisan.

Jest ona niezbędna aby realizować nasz (od niepamiętnych czasów) najgłówniejszy cel gospodarczy: ramy prawne i technologiczne związane z wydobywaniem gazu łupkowego.

Państwo, które nie jest w stanie wypracować takiej współpracy, jest kalekie i stanowi zagrożenie dla samego siebie, ponieważ umożliwia rozgrywanie naszych interesów przez obce państwa i ośrodki nacisku. A tak jest u nas w przypadku PO i PiSu.
Można ten stan porównać do skłóconego małżeństwa, które mieszka w jednym domu, ale na złość jednemu małżonkowi, drugi małżonek na noc nie włącza alarmu, powodując zagrożenie bezpieczeństwa miejsca w którym przecież oboje mieszkają.

A co z wizami ? Część naszych rodaków i polityków uważa to za kość niezgody między naszymi krajami i (pamiętając czasy komuny, gdy I Sekretarz załatwiał sprawy praktycznie nie do załatwienia normalną drogą służbową) chciałaby spowodować, aby Prezydent USA załatwił nam ten drobiazg w geście wdzięczności za wierną służbę naszych żołnierzy na prywatnej wyprawie wojennej Dżordża Dablju.
To nie te czasy, nie ten region i nie ten I Sekretarz, Panowie.
Słyszałem również naszych polityków z PiSu domagających się sprawiedliwej według nich wzajemności w polityce wydawania wiz. Mam dla nich jedno pytanie: a ilu Amerykanów przyjeżdżających do Polski zostaje u nas i podejmuje nielegalnie pracę na czarno ?

Jeżeli chodzi zaś o stosowanie zasady wzajemności, to jestem generalnie za, np. przy wydawaniu zezwoleń na budowy meczetów w Polsce. Niech powstanie chociaż jeden kościół katolicki w Riyadzie. Niestety, o tym nikt u nas nie pomyślał. A tam za samo noszenie krzyżyka grozi więzienie...

I na koniec mam małą uwagę dla domagających się pomocy USA w śledztwie smoleńskim. Nie liczcie na to naiwni rodacy. I zapytajcie się siebie: jaki interes USA byłby spełniony, jaką korzyść odniosłyby Stany w udzieleniu nam takiej pomocy ?

No to zwińcie swoje transparenty i idźcie do domu.
I życzcie sympatycznemu quasi Irlandczykowi spokojnej podróży powrotnej.

A tak nawiasem mówiąc, co to za kretyński pomysł, aby tak zorganizować pobyt Gościa, żeby nie było możliwości spontanicznych i emocjonalnych spotkań z warszawiakami zgromadzonymi na trasie przejazdu ? Jeżeli można było parę dni temu w Irlandii i Anglii, to dlaczego nie u nas ??
U nas natomiast przypominało to przejazdy Ceausescu po Bukareszcie, gdzie całe kwartały miasta wyłączano z ruchu już w przeddzień, bo „conducator” był łaskaw przemieszczać się do Pałacu. Oj, pokutuje w narodzie duch głębokiej komuny i bałwochwalcza czołobitność wobec Gościa Zagranicznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz