środa, 18 marca 2009

Co mnie dziwi ?


Dziwi mnie fakt, że w Polsce żadna ekipa rządząca po 1989 r. (to już 20 lat !) nie postarała się o wybudowanie sieci autostrad. Poza argumentami że trzeba, bo ludzie nie mają po czym jeździć, że tracimy zagraniczne inwestycje itd. itp. jest jeszcze aspekt PR-owski, który cynicznym, a myślącym politykom, dążącym do utrzymania raz zdobytej władzy, powinien dawać do myślenia.
30 lat po ukończeniu, nadal trasa na południe nazywana jest gierkówką, chociaż Pierwszy Sekretarz już dawno zszedł był ze sceny politycznej.
I jestem pewien, że ten rząd, który nareszcie zamiast mówienia o autostradach, zacznie terminowo oddawać do użytku kolejne odcinki, zyska za sam ten fakt co najmniej 10% w sondażach.
To, że Polacy z powodu dziurawych jezdni i braku autostrad są postrzegani w Europie jako naród nieudaczników – to nikogo z rządzących nie wzrusza, więc może perspektywa utrzymania władzy przemówi im do rozsądku. PO-myślcie, kolejne 4 lata u żłobu !

***

Dziwi mnie fakt, że są jeszcze ludzie, którzy negują istnienie komór gazowych w Auschwitz i Holocaustu w ogóle, a Benedykt XVI, papież - Niemiec, cofa im ekskomunikę. Ale o tym pisałem szerzej już w lutym.

***

Dziwi mnie fakt, że Polacy mają tendencję do idealizowania niektórych nacji a szczególnie przywódców Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Że pokutuje przekonanie, iż od Waszyngtona do Busha (nie zapominając oczywiście o Wilsonie i Reaganie !) los Polski leżał i leży Ameryce na sercu, że Kościuszko i Pułaski, Brzeziński... itd.
Że Amerykanie chcą dla nas dobrze, bo nas lubią i szanują. Jeżeli jeszcze ktoś miałby co do tego wątpliwości, wystarczy przywołać spontaniczne reakcję członków połączonych izb Kongresu na każde zdanie z wystąpienia naszego Prezydenta Lecha Wałęsy w 1989 roku. Te niewątpliwie miłe sercu chwile powodują u niektórych naszych przywódców poczucie, że tylko bezwarunkowa solidarność z tym wielkim mocarstwem zapewni nam bezpieczeństwo, korzyści i pozwoli stworzyć przeciwwagę do Niemiec i Francji w NATO. Że liderzy amerykańscy tylko marzą o posiadaniu bezkrytycznego sojusznika w Europie. Niestety, jest to typowe polskie myślenie życzeniowe, tak jak kiedyś wiara w magiczne 44, w Matkę Boską jako skuteczną patronkę tego skołatanego narodu lub w Jezusa Chrystusa (którego proponowano nie tak dawno na króla Polski – chyba znów bez uprzedniej konsultacji z zainteresowanym). Rozumiem, że w sytuacji zagrożenia każdy sprzymierzeniec jest na wagę złota, ale czy takie myślenie ma jakikolwiek sens ?
Niestety, za takim myśleniem idą również czyny. I tak, w pełnej solidarności z sojusznikiem wysłaliśmy naszych chłopców do Iraku. Czy obiecano nam konkretne i lukratywne kontrakty w zamian (podejście cyniczne, lub jak kto woli praktyczne) ? Czy Bush konsultował z Polską zamiar zorganizowania tej agresji, której oficjalny powód był bez związku z rzeczywistością, a skutki odwrotne do zamierzonych ? Chyba nie.
A jakie odnieśliśmy korzyści z udzielenia tej „bratniej pomocy” ? Prawie takie same jak z agresji na Czechosłowację 40 lat temu.
Sojusznik inny – korzyści podobne.
Ostatnimi laty nasze kolejne rządy postawiły sobie za cel rozmieszczenie elementów tarczy rakietowej na naszym terytorium. I bronią tego chorego pomysłu Busha nawet wbrew aktualnej polityce Obamy. Nasze rządy każą nam wierzyć, że jest to dla nas najważniejsze, a raz danego (przez Busha) słowa cofnąć Ameryce przecież nie wypada. Parafrazując słowa pewnego nieudacznika politycznego: Tarcza albo śmierć.
To chyba przyjdzie umierać, bo Obama ma zupełnie inny ogląd świata, przynajmniej na początku swojej pierwszej kadencji. Forsując taką bezkompromisową politykę służalstwa wobec Ameryki, jest Polska postrzegana w Europie i Stanach jako zdecydowanie nieprzyjazna Rosji.
I jak w warunkach obecnego ocieplenia na linii Waszyngton – Moskwa nasz Radek Sikorski ma być wybrany na stanowisko szefa NATO ? To też jest cena, którą możemy zapłacić za niepotrzebnie demonstracyjną wrogość polskich liderów wobec Rosji, a służalstwa wobec USA.
Warto przypomnieć, że służalstwo (w relacjach osobistych czy międzypaństwowych) nigdy nie skutkuje szacunkiem i chęcią lojalnego odwzajemnienia uczuć, a jedynie wykorzystaniem służalcy w imię doraźnego celu.
Dziwi mnie więc, że wciąż jeszcze emocjonalna fascynacja Ameryką wyznacza kierunki naszej polityki zagranicznej.

***

Dziwi mnie fakt, że od dnia pogrzebu Wielkiego Polaka Jana Pawła II, trwa w Polsce kampania na rzecz jak najszybszej jego kanonizacji. Najlepiej, żeby w ogóle pominąć procedury, bo chyba to oczywista oczywistość, że świętym zostanie, więc po co bawić się w zbędną biurokrację.

Aby stwierdzić, że Jego osoba jest szczególnie wyróżniona przez Boga, należy udowodnić, że JPII czynił cuda, minimum jeden. (Ciekawy to wymóg w Europie, szczególnie w XXI wieku...)
I dalej jest już „z górki”.
Trafiło jednak na niemieckiego papieża, dla którego „porządek musi być” i który okazując na zewnątrz należny JPII szacunek, nie rozumie polskich „gorących głów”.
I trzyma się Divinus perfectionis Magister – konstytucji apostolskiej promulgowanej przez JPII 25 stycznia 1983 roku.
Dlaczego więc tak nam śpieszno do Jego kanonizacji ? Czasami wydaje się, że odbywa się tu jakiś wyścig z czasem. Że interes narodowy wymaga, aby już można było modlić się do Niego, tak jak do innych świetych. Innymi słowy, im więcej polskich świetych, tym lepiej. Ale dla kogo lepiej ? I dlaczego ?
Czy nie można by - po prostu – w hołdzie wyżej wymienionemu, spróbować żyć nieco bardziej zgodnie z Dekalogiem ? Czy nie ucieszył by sie On z tego bardziej, niż z tego, że ma tylu zagorzałych i niecierpliwych kibiców ?

***

Dziwi mnie fakt, że marnujemy Wałęsę. Tak jakbyśmy mięli mnóstwo ludzi-ikon, uniwersalnie rozpoznawalnych i wysoko cenionych na całym świecie. Ludzi współcześnie żyjących, do których ustawiają się kolejki, gdziekolwiek się pojawią. Ludzi – symboli Polski. W tym najlepszym znaczeniu. Ludzi, których winniśmy regularnie „używać” do umacniania wizerunku Polski na świecie, jako kraju ludzi dzielnych, gotowych do ponoszenia ofiar, gotowych do walki o ideały wolności wtedy, gdy inni nie widzą szans na sukces.

Nie, nie mamy mnóstwa takich ludzi. Ostał nam się jedynie Lechu. Nawet gdyby Kubica zdobył mistrzostwo Formuły 1 kilka razy z rzędu – to nie ta bajka.
Wałęsa to polska, wciąż żywa i sprawna męska Statua Wolności.
I nie to jest najistotniejsze, że jego prezydentura była niekoniecznie doskonała, a to co mówi, wznosi czasami brwi słuchacza do góry – świat widzi w nim Globalnego Pogromcę Komunizmu i symbol niepokonanej Polski. (Taki Lenin a rebours).

Dlatego dziwi mnie wciąż, że niektórzy dawni działacze Solidarności, politycy, czy historycy próbują zaistnieć opluwając go. Jakby nie wiedzieli, że pluciem polskiej Statui Wolności nie uszkodzą. Chcąc zasłynąć z opluwania ikony przypominają gówno, które przylepiło się do okrętu i mówi: „Płyniemy”.
I tak jak lekarza obowiązuje przysięga Hipokratesa, tak każdego rodaka powinna obowiązywać podobna zasada: Po pierwsze nie szkodzić wizerunkowi Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz