wtorek, 24 sierpnia 2010

USA - Przyjaźń Pomoc Przykład

Tytuł tego wpisu, od razu wyjaśniam, to parafraza hasła z czasów komuny. Wtedy zamiast USA był oczywiście ZSRR. Jako człowiek w tak zwanej sile wieku, przeszedłem drogę od ślepego uwielbienia Ameryki w czasach komunistycznych, do obecnej oceny, która nie jest już taka jednoznaczna, ale z pewnością istnieją pewne elementy w życiu tego wielkiego państwa, które u mnie, Polaka -Warszawiaka wywołują prawie bałwochwalcze jego uwielbienie.
Szczególnie gdy obserwuję przed- i powyborczy krajobraz polityczny i społeczny nad Wisłą.
I porównuję go z tym w USA.


Przypomnijmy sobie jak zażarta jest walka w Stanach o nominację na kandydata w ramach partii politycznych. Już dużo wcześniej zakładane są „teczki” na każdego potencjalnego rywala przez rywalizujące strony. Zbierane są skrzętnie wszelkie informacje, „haki”, które mogą posłużyć w dalszej kampanii w celu zohydzenia wizerunku przeciwnika. Wszystkie chwyty są dozwolone, pełna „wolnoamerykanka”. Bardzo duże znaczenie mają informacje o obyczajowych „wykroczeniach”, takich jak korzystanie z usług seksualnych, oczywiście pozamałżeńskich. Może kandydat uchodzący za wzór głowy rodziny, bije żonę, miał, nawet wiele lat temu, za sobą jakiś skandalik, może kiedyś był gejem, może jego firma, lub partia finansowała jego rozrywkowe eskapady, może syn lub córka są uzależnieni od dragów, lub alkoholu. Może wykorzystywał policję do wyszukiwania mu „dziewcząt” podczas poprzednich kampanii. Te i podobne informacje są na wagę złota przy walce o nominację partyjną. Oraz oczywiście w finalnej walce kandydatów partii do fotela.
Zwykle, w ramach obrzucania się błotem, jako mudslinger, czyli „obrzucacz błotem” występuje jakiś mało znany gościu, który wyraża swoje szczere oburzenie, że pewien obrzydliwy incydent miał miejsce w życiorysie kandydata, co rzekomo dyskwalifikuje go jako potencjalnego prezydenta.
Mile widziane przez rywali są oczywiście sympatyczne panie, które nagle przypomniały sobie o kandydacie, który kiedyś korzystając z okazji, nastawał skutecznie na ich cześć, realizując swoje posłannictwo biologiczne w ramach walki ze stresem.

W tym kontekście przykład „dziadka z Wehrmachtu” prezesa Tuska, to (chociaż nie z tych wyborów) jakby pieszczota posła Kurskiego – naszego czołowego polskiego „mudslingera” i Europosła w jednym. Chociaż z tego samego błotnistego sortu, co ten amerykański.

Do momentu wyboru prezydenta, w USA i Polsce obowiązują więc podobne standardy moralno-etyczne, polegające na zohydzaniu przeciwnej partii, przywódcy, czy kandydata. Czy to dobre standardy, czy złe – to kwestia subiektywnej oceny każdego z nas.

Fundamentalna różnica między naszymi krajami występuje dopiero w okresie powyborczym.

I tak, w USA przegrany kandydat po ogłoszeniu wyników, składa gratulacje prezydentowi-elektowi, dziękuje swojemu sztabowi i elektoratowi i jednym tchem wzywa wszystkich Amerykanów, a więc także swój elektorat do aktywnego wsparcia byłego rywala w imię jedności narodowej. Nawołuje zawsze do zjednoczenia się wszystkich obywateli wokół gwiaździstego sztandaru i lojalności wobec nowego prezydenta-elekta..

Parafrazując slogan kampanijny Jarosława K.: „Bo Ameryka jest najważniejsza”.

To jest też koniec obrzucania błotem człowieka, który w tym momencie stał się przyszłą głową państwa – Prezydentem Elektem.
To amerykański standard.

U nas po ogłoszeniu wyników Jarosław K. i jego pretorianie natychmiast przystąpili do bezpardonowej walki z legalnie wybranym prezydentem RP, (lekceważąc tym samym decyzje wyborcze 9 milionów głosujących Polaków), wykorzystując wszystko co nawinie się pod rękę. „Osiągniemy jedność, gdy pozbędziemy się wrogów” - to ich ideologia powyborcza.
A metody realizacji tej ideologii: eksploatować różnice poglądów obywateli, pogłębiać je, wprowadzać atmosferę zagrożenia suwerenności Polski. Nie wahać się przed nazywaniem przywódców kraju zdrajcami, sprzedawczykami, Żydami, liberałami, libertynami, Judaszami itd. Organizować prowokacje – tak jak w Ossowie, byle tylko zostało to nagłośnione medialnie. Głosić wszędzie hasła patriotyczne i obrony rzekomo zagrożonej religii.
Będąc, tradycyjnie już, skrajnie oportunistyczną partią (dawne sojusze z Samoobroną, LPRem), popierają wszystkich, którzy tylko wydadzą się być aktualnie w opozycji do PO i prezydenta, w myśl hasła: „wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem”. Mogą to być również „krzyżowcy” - fanatycy, frustraci czy ludzie przegrani, których były prezydent „spieprzaj dziadu” potraktowałby z lekceważeniem. JK jednak, sam będąc przegranym frustratem, widzi w nich bratnie dusze w walce z rządem, w celu destabilizacji państwa, które jest „nie ich”.
Jestem pewien, że takie postępowanie Jarosława K., Melchior Wańkowicz nazwałby kundlizmem *. A PIS sektą polityczną z charyzmatycznym fuehrerem.

Jako, że od 1989 roku, moda na USA przyjęła się i ugruntowała u nas w tak wielu dziedzinach życia, warto aby politycy PISu skorzystali z przykładu patriotycznej powyborczej postawy liderów tej kolebki demokracji. W myśl tytułowego hasła tego wpisu: USA - Przyjaźń Pomoc Przykład.
Ale czy to w ogóle możliwe ?

__________________________________________________________

* dla młodzieży: Melchior Wańkowicz (1892-1974) ukuł w swoim czasie określenie kundlizmu. Kundlizm jest przeciwieństwem szlachetności. Jest zaprzeczeniem szczerości, autentyzmu, bezinteresowności. Można się skundlić, mówi porzekadło. Można, ale zawsze ze stratą. Stratą twarzy, wiarygodności, zaufania. Kundlizm występuje tam, gdzie przedkłada się własne interesy kosztem innych. Kosztem godności innych, ale też godności własnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz