czwartek, 15 maja 2014

Co nowego w Katolandii ?

W nawale wiadomości z sąsiedniej Ukrainy, przebijają się, okupując czołówki gazet i zajmując pokaźne ilości czasów antenowych, newsy, które można zakwalifikować jako nieco lżejsze, a nawet rozrywkowe.

Ale jak to w Polsce, zwykła wiadomość o sukcesie wokalnym brodatej chłopobaby - Conchity Wurst - i porażce naszych seksownych dziewczyn w strojach ludowych, została przetworzona „twórczo” przez lokalnych smutasów politycznych na rzekomy atak zdegenerowanej zachodniej Europy na nasz przaśny katolicki kraj. Czołowi politycy polskiej bogobojnej prawicy zmieszali z błotem biedną Conchitę, upatrując w niej symbol agresywnego Szatana, który wciska się do Polski i atakuje nasz katolicki kraj, nawet w ramach zwykłego konkursu na pieśń. Psychoza oblężonej twierdzy – wiecznie żywa.

W Austrii, ojczyźnie Conchity, kraju od zawsze rzymsko-katolickim, miała miejsce również ożywiona dyskusja, ale zupełnie inna. Dyskutowano o tym, czy Austria jest naprawdę liberalna, o czym świadczyłoby zgłoszenie tego artysty do konkursu, czy też tylko pozornie liberalna, gdyż politycy, póki co, uchwalili w 2010r. prawo zezwalające jednopłciowym rodzicom jedynie na opiekę nad dziećmi, ale teoretycznie również na odebranie ich opiekunom w każdej chwili. Adopcja dzieci - wykluczona.

Ciekawe jest również austriackie prawo pracy. Właściciel knajpy nie może odmówić przyjęcia do pracy kelnerki-lesbijki, ale może wyrzucić ze swojego lokalu klientów homoseksualnych... (?)

W związku z tym, na łamach austriackiej prasy pojawiają się zarzuty, że rzekomo liberalna Austria może być, niestety, porównywana jedynie do zacofanych krajów Europy Wschodniej...

Na koniec, co do sympatycznej Conchity, Austriacy zarzucają jury, iż decyzją co do pierwszego miejsca w konkursie uczyniły z ich ojczyzny pośmiewisko całej Europy.

U nas, natomiast, z tej okazji odżyły znowu dyskusje o filozofii gender, dając gwiazdom szklanego ekranu: księdzu Oko, posłowi Hofmanowi, Kempie, Wróbel i podobnym reprezentantom narodu, okazję do obrony polskich rodzin przed rzekomą promocją zboczeńców. Starczyło nawet miejsca w TVN na „interesującą” wypowiedź obrońcy boga, boksera Adamka.

Mój boże...
Za komuny był taki fajny artysta, Maciej Zembaty („Najbardziej to lubię gotować, ale żeby z czegoś żyć, muszę zajmować się: poezją, muzyką, filmem, estradą i dziennikarstwem”).
Napisał i śpiewał swoim niskim głosem, na melodię marsza żałobnego Chopina, piosenkę „Ostatnia Posługa”.
"Jak dobrze mi w pozycji tej/W pozycji hory-zon-tal-nej/Ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach".
Wtedy była to „moja ulubiena”, jak mawia Boczek. Ale niestety, niestety, w narodzie odezwali się głośno protoplaści obecnej patriotycznej prawicy z wielkimi protestami przeciwko Zembatemu za świętokradcze używanie takiej uroczystej muzyki naszego geniusza fortepianu do swojej bezecnej piosenki.

Smutasów ci u nas zawsze dostatek.

Trochę mniej wesołe są ostatnie przedwyborcze występy nowej kadry kandydatów na Europosłów. Dostają za darmo czas antenowy czołowych kanałów informacyjnych, próbujących przedstawić nam ich sylwetki, ale nie powinno nam Polakom-szarakom być z tego powodu do śmiechu. Ich poziom intelektualny i zasób informacji o świecie, gospodarce, polityce i Unii pokazuje dobitnie, że dla naszych czołowych polityków decydujących o doborze kandydatów i sporządzaniu list, interes Polski nie ma żadnego znaczenia. Parlament Europejski można więc zacząć zaludniać Zulu-Gulą i sportowcami-bałwanami bez straty dla przyszłości Unii i obrony naszych w niej interesów.

Chyba za długo już w Polsce jest spokojnie, a nawet nudno, że naród przestał doceniać zdobycze gospodarcze i spokój polityczny okresu postkomunistycznego.
I chyba tylko nudą i poprawiającym się (powoli ale wyraźnie) poziomem życia Polaków, można tłumaczyć marnowanie cennych miejsc w parlamencie UE na takich „obiecujących” kandydatów i wzrostem poparcia dla Korwina-Mikke.

Zdala od polityki, Warszawy i spraw tego świata zmarł 14 kwietnia b.r. ks. Sylwester Zawadzki, którego dzieło życia, pomnik Chrystusa Króla można oglądać w Świebodzinie. W testamencie zażyczył sobie, aby po śmierci jego serce wyciąć i zamurować pod tym 36 metrowym symbolem sakro-kiczu. Sanepid ma problem, ponieważ ludzkie szczątki winny znaleźć się, jak trzeba, na cmentarzu, a są pod pomnikiem. No i powstał dylemat wynikający ze specyficznej i nie tylko polskiej religijności, zgodnie z którą przez wieki, kawałki człowieka, nazwijmy to, ludzkie podroby, stanowią bardzo pożądany obiekt kultu.
To na pewno stary i mroczny obyczaj. Zgodnie z nim kultowi w kościele podlega np. święty napletek Chrystusa (cudownie z wiekami rozmnożony), święte kości, płyny ustrojowe i podobne bibeloty.
Co do napletka, to powstaje pytanie: jeżeli został on rozkawałkowany i znajduje się w szeregu kościołów jako relikwia, to Jezus zmartwychwstał i poszedł do Pana niekompletny (?). I nadal drąży nas wątpliwość: jak świętego kawałka starczyło dla wszystkich przyznających się do niego świątyń ?
W 1602 roku Jezuita Salmeron stwierdził, że Bóg w cudowny sposób rozmnożył napletek Chrystusa. Jak widać, przy dobrej woli, wszystko da się wytłumaczyć.

W 1983 roku mieszkańcy miasteczka Calcata, nieopodal Rzymu, przygotowywali się właśnie do corocznej procesji z okazji Święta Obrzezania, kiedy dotarła do nich druzgocąca wiadomość: "skradziono święty napletek". Ojciec Dario Magnoni ogłosił, że relikwia, ostatni wciąż współcześnie wystawiany publicznie egzemplarz, zniknęła z jego skrzynki na buty, dokąd przeniósł ją pod groźbą ekskomuniki jeszcze w latach 50-tych.
Drugi Sobór Watykański wykreślił wtedy z kościelnego kalendarza święto napletka i ogłosił 1 stycznia "Świętem Bożej Rodzicielki Maryi".

Rozkwit tego obyczaju przypada na średniowiecze, kiedy zbierano wszystko, co dało się przypisać jakiemuś świętemu, również święty obrus z ostatniej wieczerzy, a nawet palec Ducha Świętego (!), pot Jezusa, sianko ze stajenki betlejemskiej, kawałki krzyża i gwoździ z niego (30 kościołów przyznaje się do ich posiadania). Także mleko Matki Boskiej...

W ten kontekst wpisuje się również wycięcie i zakopanie pod monstrualnym pomnikiem, serca czcigodnego księdza Sylwestra, na jego wyraźne polecenie. I w tym też kontekście przypomniał mi się dowcip rysunkowy ze starego Playboya.
Sklepik spożywczy. Za ladą stoi zakłopotany sprzedawca i patrząc na trupa leżącego za szklaną pokrywą lady, na której normalnie powinny znajdować się produkty żywnościowe, mówi do klienta: Zgadzam się z panem, że to jest fatalne dla mojego biznesu, ale to było ostatnie życzenie Harry'ego”.



.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz