W nawale wiadomości z sąsiedniej
Ukrainy, przebijają się, okupując czołówki gazet i zajmując
pokaźne ilości czasów antenowych, newsy, które można
zakwalifikować jako nieco lżejsze, a nawet rozrywkowe.
Ale jak to w Polsce, zwykła wiadomość
o sukcesie wokalnym brodatej chłopobaby - Conchity Wurst - i
porażce naszych seksownych dziewczyn w strojach ludowych, została
przetworzona „twórczo” przez lokalnych smutasów politycznych na
rzekomy atak zdegenerowanej zachodniej Europy na nasz przaśny
katolicki kraj. Czołowi politycy polskiej bogobojnej prawicy
zmieszali z błotem biedną Conchitę, upatrując w niej symbol
agresywnego Szatana, który wciska się do Polski i atakuje nasz
katolicki kraj, nawet w ramach zwykłego konkursu na pieśń.
Psychoza oblężonej twierdzy – wiecznie żywa.
W Austrii, ojczyźnie Conchity,
kraju od zawsze rzymsko-katolickim, miała miejsce również ożywiona
dyskusja, ale zupełnie inna. Dyskutowano o tym, czy Austria jest
naprawdę liberalna, o czym świadczyłoby zgłoszenie tego artysty
do konkursu, czy też tylko pozornie liberalna, gdyż politycy, póki
co, uchwalili w 2010r. prawo zezwalające jednopłciowym rodzicom
jedynie na opiekę nad dziećmi, ale teoretycznie również na
odebranie ich opiekunom w każdej chwili. Adopcja dzieci - wykluczona.
Ciekawe jest również austriackie
prawo pracy. Właściciel knajpy nie może odmówić przyjęcia do
pracy kelnerki-lesbijki, ale może wyrzucić ze swojego lokalu
klientów homoseksualnych... (?)
W związku z tym, na łamach
austriackiej prasy pojawiają się zarzuty, że rzekomo liberalna
Austria może być, niestety, porównywana jedynie do zacofanych
krajów Europy Wschodniej...
Na koniec, co do sympatycznej Conchity,
Austriacy zarzucają jury, iż decyzją co do pierwszego miejsca w
konkursie uczyniły z ich ojczyzny pośmiewisko całej Europy.
U nas, natomiast, z tej okazji odżyły
znowu dyskusje o filozofii gender, dając gwiazdom szklanego
ekranu: księdzu Oko, posłowi Hofmanowi, Kempie, Wróbel i podobnym
reprezentantom narodu, okazję do obrony polskich rodzin przed
rzekomą promocją zboczeńców. Starczyło nawet miejsca w TVN na
„interesującą” wypowiedź obrońcy boga, boksera Adamka.
Mój boże...
Za komuny był taki fajny artysta,
Maciej Zembaty („Najbardziej to lubię gotować, ale żeby z
czegoś żyć, muszę zajmować się: poezją, muzyką, filmem,
estradą i dziennikarstwem”).
Napisał i śpiewał swoim niskim
głosem, na melodię marsza żałobnego Chopina, piosenkę „Ostatnia
Posługa”.
"Jak dobrze mi w pozycji tej/W
pozycji hory-zon-tal-nej/Ubodzy krewni niosą mnie na swych
ramionach".
Wtedy była to „moja ulubiena”, jak
mawia Boczek. Ale niestety, niestety, w narodzie odezwali się głośno
protoplaści obecnej patriotycznej prawicy z wielkimi protestami
przeciwko Zembatemu za świętokradcze używanie takiej uroczystej
muzyki naszego geniusza fortepianu do swojej bezecnej piosenki.
Smutasów ci u nas zawsze dostatek.
Trochę mniej wesołe są ostatnie
przedwyborcze występy nowej kadry kandydatów na Europosłów.
Dostają za darmo czas antenowy czołowych kanałów informacyjnych,
próbujących przedstawić nam ich sylwetki, ale nie powinno nam
Polakom-szarakom być z tego powodu do śmiechu. Ich poziom
intelektualny i zasób informacji o świecie, gospodarce, polityce i
Unii pokazuje dobitnie, że dla naszych czołowych polityków
decydujących o doborze kandydatów i sporządzaniu list, interes
Polski nie ma żadnego znaczenia. Parlament Europejski można
więc zacząć zaludniać Zulu-Gulą i sportowcami-bałwanami bez
straty dla przyszłości Unii i obrony naszych w niej interesów.
Chyba za długo już w Polsce jest
spokojnie, a nawet nudno, że naród przestał doceniać zdobycze
gospodarcze i spokój polityczny okresu postkomunistycznego.
I chyba tylko nudą i poprawiającym
się (powoli ale wyraźnie) poziomem życia Polaków, można
tłumaczyć marnowanie cennych miejsc w parlamencie UE na takich
„obiecujących” kandydatów i wzrostem poparcia dla
Korwina-Mikke.
Zdala od polityki, Warszawy i
spraw tego świata zmarł 14 kwietnia b.r. ks. Sylwester Zawadzki,
którego dzieło życia, pomnik Chrystusa Króla można
oglądać w Świebodzinie. W testamencie zażyczył sobie, aby po
śmierci jego serce wyciąć i zamurować pod tym 36 metrowym
symbolem sakro-kiczu. Sanepid ma problem, ponieważ ludzkie szczątki
winny znaleźć się, jak trzeba, na cmentarzu, a są pod pomnikiem.
No i powstał dylemat wynikający ze specyficznej i nie tylko
polskiej religijności, zgodnie z którą przez wieki, kawałki
człowieka, nazwijmy to, ludzkie podroby, stanowią bardzo pożądany
obiekt kultu.
To na pewno stary i mroczny obyczaj.
Zgodnie z nim kultowi w kościele podlega np. święty napletek
Chrystusa (cudownie z wiekami rozmnożony), święte kości,
płyny ustrojowe i podobne bibeloty.
Co do napletka, to powstaje pytanie:
jeżeli został on rozkawałkowany i znajduje się w szeregu
kościołów jako relikwia, to Jezus zmartwychwstał i poszedł do
Pana niekompletny (?). I nadal drąży nas wątpliwość: jak
świętego kawałka starczyło dla wszystkich przyznających się do
niego świątyń ?
W 1602 roku Jezuita Salmeron
stwierdził, że Bóg w cudowny sposób rozmnożył napletek
Chrystusa. Jak widać, przy dobrej woli, wszystko da się
wytłumaczyć.
W 1983 roku
mieszkańcy miasteczka Calcata, nieopodal Rzymu, przygotowywali się
właśnie do corocznej procesji z okazji Święta Obrzezania,
kiedy dotarła do nich druzgocąca wiadomość: "skradziono
święty napletek". Ojciec Dario Magnoni ogłosił, że
relikwia, ostatni wciąż współcześnie wystawiany publicznie
egzemplarz, zniknęła z jego skrzynki na buty, dokąd przeniósł
ją pod groźbą ekskomuniki jeszcze w latach 50-tych.
Drugi Sobór Watykański wykreślił wtedy z kościelnego kalendarza święto napletka i ogłosił 1 stycznia "Świętem Bożej Rodzicielki Maryi".
Rozkwit tego obyczaju przypada na średniowiecze, kiedy zbierano wszystko, co dało się przypisać jakiemuś świętemu, również święty obrus z ostatniej wieczerzy, a nawet palec Ducha Świętego (!), pot Jezusa, sianko ze stajenki betlejemskiej, kawałki krzyża i gwoździ z niego (30 kościołów przyznaje się do ich posiadania). Także mleko Matki Boskiej...
Drugi Sobór Watykański wykreślił wtedy z kościelnego kalendarza święto napletka i ogłosił 1 stycznia "Świętem Bożej Rodzicielki Maryi".
Rozkwit tego obyczaju przypada na średniowiecze, kiedy zbierano wszystko, co dało się przypisać jakiemuś świętemu, również święty obrus z ostatniej wieczerzy, a nawet palec Ducha Świętego (!), pot Jezusa, sianko ze stajenki betlejemskiej, kawałki krzyża i gwoździ z niego (30 kościołów przyznaje się do ich posiadania). Także mleko Matki Boskiej...
W ten kontekst wpisuje się również
wycięcie i zakopanie pod monstrualnym pomnikiem, serca czcigodnego
księdza Sylwestra, na jego wyraźne polecenie. I w tym też
kontekście przypomniał mi się dowcip rysunkowy ze starego
Playboya.
Sklepik spożywczy. Za ladą stoi
zakłopotany sprzedawca i patrząc na trupa leżącego za szklaną
pokrywą lady, na której normalnie powinny znajdować się produkty
żywnościowe, mówi do klienta: Zgadzam się z panem, że to jest
fatalne dla mojego biznesu, ale to było ostatnie życzenie
Harry'ego”.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz