piątek, 20 stycznia 2012

Na lżejszą nutę

Ostatnie doniesienia w sprawie katastrofy super nowoczesnego (koszt: pół miliarda euro) wycieczkowca Costa Concordia, mają niewątpliwie aspekt czysto kabaretowy. A to za sprawą kapitana Schettino, który, tak to rozumiem, jako dowódca tej jednostki, zamiast zachęcać nieszczęsnych pasażerów do ewakuacji, postąpił właśnie jak wzorcowy dowódca i sam dał przykład, jak się sprawnie ewakuować. Prawdopodobnie wierzył, że nic tak przekonująco nie działa na ludzi, jak osobisty przykład dany przez dowódcę.

Otoczenie i opinia publiczna, niesłusznie krytykuje go, tym bardziej, że nieszczęśnik poślizgnął się był i przypadkiem wpadł do szalupy, która akurat (co za zbieg okoliczności) płynęła do brzegu.

Jako dowódca niezłomny, nie dał się zwabić ponownie na statek. I słusznie. Nie uległ nawet naciskowi Gregorio de Falco, dyżurnego oficera kapitanatu portu w Livorno, który po chamsku zwrócił się do niego tymi słowy: „Wracaj, kurwa, na pokład”. Przecież gdyby wtedy wrócił, mogłoby to wpłynąć demobilizująco na pozostawionych swemu losowi pasażerów, którzy mogliby ten powrót dowódcy statku odczytać jako zachętę do pozostania na nim, co w rezultacie przełożyłoby się na zwiększenie ilości ofiar śmiertelnych.

Poza dyskusja jest fakt, że kapitan przepływając tak blisko brzegu wielkim promem o wyporności 114.000 ton, chciał dźwiękiem syreny pozdrowić emerytowanego admirała włoskiej marynarki wojennej, mieszkającego właśnie na tej wyspie. To piękny gest szacunku młodego kapitana w stosunku do starego weterana.
Niektórzy mówią, że kapitan Schettino jednocześnie uczcił w ten więcej niż symboliczny sposób stulecie katastrofy „Titanica”. Za cenę tylko ok. 30 ofiar – na „Titanicu” było ich aż 1500.
I tylko podziwiać należy go za tak precyzyjne osadzenie kadłuba statku na skale, tuż obok 60 metrowej głębiny.

Powyższe wydarzenie, którego bohaterem jest włoski kapitan, przywodzi mi na myśl inne, też z włoskim kapitanem, tym razem statku powietrznego, a dokładnie samolotu typu DC-9 linii lotniczych Alitalia. Kapitan ten, po starcie z Okęcia (lata dziewięćdziesiąte), zauważył palącą się lampkę sygnalizującą pożar na pokładzie. Bez osobistego sprawdzenia stanu faktycznego, podjął szybką decyzję o zawróceniu z powrotem na Okęcie, gdzie też wkrótce wylądował. Jako że był mocno zdenerwowany, mimo dobrej pogody, zjechał z pasa i zatrzymał się na trawie obok. Bardzo sprawnie się z kolegą II pilotem ewakuował i pobiegł do budynku lotniska, zostawiając wszystkich pasażerów swojemu losowi. Okazało się, że żadnego pożaru nie było, nawalił sygnalizator świetlny.
Pozostawionych w samolocie pasażerów spokojnie ewakuowano. Już wtedy określenie „włoski kapitan” kojarzyło się jednoznacznie.

U nas, w polskim Sejmie, Janusz Palikot próbował dzisiaj oswoić posłów do tematu „trawki”. Bez zmuszania kogokolwiek do palenia. Po prostu, żeby było widać, że działa, chociaż trafia tu na tzw. głuche uszy.
Inne partie, wietrząc w tym temacie „minę”, obserwują jedynie z uśmiechem kolejną „inicjatywę” kolegi-taniego fajansiarza, zgodną z duchem i literą jego manifestu wyborczego. Media szeroko relacjonują ten nonevent, zwołują do swoich studiów polityków różnych partii, dając im okazję do zajęcia stanowisk w tej, jak rozumiem, istotnej dla Rzeczpospolitej, sprawie.

Natomiast w programie TVN „Piaskiem po oczach” Jacek Kurski (Solidarna Polska) zasugerował, aby nasz rząd opublikował w całej prasie światowej wielkie ogłoszenia, że generał Błasik, po pierwsze nie był pijany, a po drugie, że nie ma dowodów, iż wogóle przebywał w kokpicie samolotu podczas lądowania w Smoleńsku.
To sugeruje, że albo poseł Jacek K. pali albo pije za dużo.

Nasunęło mi to pomysł, aby założyć stronę: www.pierdoly.pl i tam publikować wypowiedzi znanych polityków na równie ważne tematy.
Mam jednak spóźniony refleks, taka strona już jest...


___________________________________________________
komentuj bezpośrednio na mój email: andrzejsmolski@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz