piątek, 13 stycznia 2012

Nie tylko o autostradach

Filmik pokazujący U.S. Marines sikających na zwłoki zabitych Talibów wywołuje powszechne oburzenie opinii publicznej świata i robi wrażenie, ale głównie na tych, którzy nigdy nie byli na wojnie, lub chociażby nie czytali żadnych reportaży wojennych.

Ani nie wzrusza mnie do łez empatia Sekretarza Obrony USA Leona Panetty, który dzisiaj serdecznie przeprasza Prezydenta Karzaia za ten „haniebny incydent” i zapowiada drobiazgowe śledztwo. A co innego ma do zrobienia ? Szczególnie w obliczu opinii publicznej i zbliżających się negocjacji z Talibami. Gdyby wrażliwość władz USA była rzeczywista, a nie podyktowana hipokryzją i cynizmem, to przede wszystkim USA zamknęłyby już dawno więzienie Guantanamo (Noblista pokojowy Obama zdecydował w roku 2009 o zamknięciu go za rok, ale do dziś niczego w tym kierunku nie uczyniono) i uznałyby stosowanie tortur za nielegalne ("ulegalnił" je Donald Rumsfeld w 2003 roku).
Ale sprawy te, chociaż ogólnie znane, nie są już na topie newsów, przestały więc być skandalem medialnym.

Wojna nie zna litości, a chyba nie było takiej wojny, podczas której niektórzy żołnierze nie wyładowywali swoich uczuć na pokonanych przeciwnikach.

Czasy rycerskich potyczek, jeżeli kiedykolwiek były, w co wątpię, odeszły wieki temu. Były zawsze wyjątkiem. Warto zastanowić się chociażby nad poziomem agresji i wrogości, która towarzyszy piłkarzom grającym mecz, którzy tylko czekają na okazję kopnięcia przeciwnika lub przyładowania mu łokciem w ryj – gdy sędzia akurat spojrzy w drugą stronę. Nie mówiąc już o kibicach, których wyczyny od czasu do czasu pokazuje telewizja. Albo o zachowaniach „prawdziwych patriotów” uczestniczących w Marszach Niepodległości.

A to tylko próbka mini agresji i pogardy odczuwanej wobec przeciwnika utożsamianego z wrogiem. A co dopiero biedni zestresowani młodzi żołnierze na polu walki, którzy nie walczą o wygrany mecz, ale o własne życie ! Mają oni zupełnie inny poziom strachu i agresji, którą po likwidacji wroga muszą na swój sposób odreagować. W końcu w starciu z Talibami to U.S Marines mogli zginąć, ryzykowali własnym życiem. Nie dziwię się im, chociaż ten filmik budzi i we mnie odrazę. Ale takie są realia wojny.

Podczas II Wojny Światowej Niemcy tak samo postępowali wobec oficerów politycznych Czerwonej Armii, czerwonoarmiejcy zaś czołgami rozjeżdżali na żywca, pojmanych żołnierzy niemieckich. Czy to takie różne od sikania na nieżywych Talibów ? Różnice są dla mnie jedynie w estetyce, ale nie w etyce.

Wciąż oburzonym na U.S. Marines polecam koniecznie refleksję. Przypomnijcie sobie nakręcone przez głęboko wierzących mahometan filmy z "odgławiania" Europejczyków i Amerykanów, często cywilów wogóle niezaangażowanych w wojnę, "bezpieczniaków" z firmy Blackwater, chroniących ambasady, których spalono, a ich ciała wywieszono na moście w Faludży. Pamiętajcie o żołnierzach amerykańskich w Mogadiszu, wleczonych po mieście za jeepami somalijskich bandziorów.

A więc czy to przypadkiem nie Talibowie sikają codziennie na prawo międzynarodowe i podstawowe prawa człowieka ?

Zamieszanie w sprawie sposobu wypisywania recept, rażących błędach na listach leków refundowanych itd. zajmuje wciąż wiele miejsca w mediach. Oczywiste jest, że stanowi to rezultat niedbałego przygotowania reformy. Jak to zwykle u nas, dokonywanie istotnych zmian odbywa się na bieżąco, na żywym organizmie służby zdrowia i chorych ludzi.
Zamysł młodego ministra jest taki, że najpierw wprowadza w ostatniej chwili fundamentalne zmiany, a potem reaguje poprawkami i słownymi zapewnieniami na zgłaszane skargi. Aptekarze i lekarze okopują się w swoich protestach i trwa pat. Następuje próba sił: kto kogo. Tandeta legislacyjna tym razem w resorcie zdrowia.

Podobny bałagan organizacyjny wystąpił przy poprzednich zmianach w rozkładzie PKP: najpierw wprowadzono źle przygotowane zmiany, spowodowano wielki bałagan, wybuchł skandal, a potem stopniowo i powoli korygowano błędy. Typowe działanie reaktywne.

Złe przygotowanie zmian, czy wogóle niechlujne przygotowanie znaczących przedsięwzięć, to stała wada polskich decydentów. Podobnie dzieje się w temacie autostrady. Owszem, budowy trwają, część już oddano do użytku, ale na pewno nie powstanie ich tyle, ile planowano. A ich jakość ? Zależeć będzie od tego, czy i ile ukradziono materiału podczas budowy danego odcinka.
Warto w tym miejscu przypomnieć jak budowano autostrady w Niemczech. Rozpoczęcie budowy pierwszego odcinka Frankfurt – Darmstadt (60 km) nastąpiło w 1933 roku, po dojściu Hitlera do władzy. Ale to nie on stworzył wstępne plany, te powstały już w roku 1913 ! Po dojściu Hitlera do władzy nazywano je Die Strassen Adolf Hitlers. W 6 lat oddano do użytku 3000 km, wraz z mostami, wiaduktami, wjazdami i zjazdami. Początkowo mosty były stalowe, jednak wraz ze zbliżającymi się terminami wojen budowano je wyłącznie z kamienia. I tak powstały największe mosty kamienne od czasów rzymskich...
Trzeba tu dodać, że budowano wszystko ręcznie, bo nie było odpowiednich maszyn. Łopatami kopano ziemię, a do transportu używano małych wagoników.

Ciekawostka: robotnicy pracujący fizycznie po 10-12 godzin dziennie narzekali na wyczerpanie i w 1934 roku zastrajkowali. „Lekarstwem” na ten strajk okazało się Gestapo, które spowodowało natychmiastowy powrót do pracy zbuntowanych. Wtedy liczni „malkontenci” rozpoczęli wysyłkę listów do samego Fuehrera o treści: „Gdyby Pan tylko wiedział jakie trudne mamy warunki pracy, to by Pan ... itd.” Listy te od razu przekierowano do Gestapo i niezadowoleni naiwni wylądowali w Dachau. Ordnung und Disziplin muss sein !

Autostrady zaprojektowano tak, aby były przystosowane dla pojazdów jadących z szybkością 160 km/godz (wówczas jeżdżono maksymalnie 120 km/godz). A więc projektowano z wizją. Grubość nawierzchni: 70 cm betonu i asfaltu ! Dzisiaj w USA nawierzchnie mają grubość tylko 30 cm. Dlaczego ? Bo Niemcy stawiali od razu na wysoką jakość i nie mieli planów wprowadzania ograniczeń szybkości. Gładkość jezdni, (mimo małych szybkości maksymalnych ówczesnych samochodów), była taka, że w roku 1938 postanowiono ustanowić rekord szybkości przejazdu autostradą pod Sztuttgartem. Rudolf Caracciola uzyskał wtedy szybkość ... 432 km/h, którą dzisiaj osiąga się „łatwo”, ale na jeziorze Słonym, a nie na autostradzie. Tego samego dnia inny Niemiec Bernd Rosemeyer chciał pobić od razu ten rekord. Niestety, przy szybkości ponad 440 km/h, złapał boczny wiatr i zjechał z jezdni rozbijając pojazd na tysiąc kawałków.
Autobahny projektowano od początku tak, aby kierowca mógł podziwiać piękno ziemi niemieckiej, różnice wzniesień utrzymano na max. 7% (na jednym kilometrze dopuszczalna różnica wysokości jezdni – 70m) i jednocześnie zaplanowano liczne, chociaż łagodne zakręty, w tym celu, aby kierowcom i pasażerom jazda nie wydała się nudna. Dzisiaj wiemy, że było to bardzo słuszne z uwagi na bezpieczeństwo, ponieważ w USA, przeciwnie, projektowano Interstate highways z oszczędności w linii prostej, co często powoduje zaśnięcia za kierownicą.

Autostrady były wtedy taką dumą Niemiec (a u nas dzisiaj nie są ?), że organizowano wycieczki na ich zwiedzanie. Najlepiej widać je było z powietrza, więc używano balonów Zeppelin.
W 1939 roku Niemcy miały już 3000 km z zaplanowanych 7000. Wtedy stosowano już nowoczesne maszyny, które przygotowywały teren i kładły poszczególne warstwy nawierzchni.
Roboty, prowadzone w szybkim tempie zostały w 1939 roku prawie całkowicie wstrzymane, gdyż niecierpliwy Adolf H. (typowy zodiakalny Baran) postawił na błyskawiczną wojnę. Tak więc między rokiem 1939 a 1942 zbudowano zaledwie kilkaset kilometrów autostrad. Tempo robót przypominało to, którego obecnie jesteśmy świadkami w naszym pięknym kraju.

Po przegranej przez Niemców wojnie, zajęli się oni energicznie odbudową zniszczonych przez siebie mostów (prawie wszystkie, około 1000, wysadzili w powietrze aby utrudnić zwycięski marsz Aliantów) i rozbudową sieci. W 1970 roku mięli już przecież 14 mln. samochodów. „Wojna” przeniosła się tym razem na drogi – zginęło w tamtym roku 19.000 osób.
Cel rozbudowy na dzisiaj jest ambitny: aby z każdego miejsca Niemiec było nie dalej, niż 10km do wjazdu na autostradę. A jest ich już ponad 13.000 km.

Lewym pasem można, jak dawniej, jechać legalnie bez ograniczenia szybkości, ile fabryka dała. Jedziesz lewym aż 180, patrz jednak w lusterko, może chce wyprzedzić cię porsche, lub bmw z szybkością 250-300. Legalnie.

Najostrzej karzą tam jednak za inne wykroczenia. Zamożny Draengler, który siedzi ci na ogonie wymuszając ucieczkę w prawo, zapłaci nawet powyżej ... 20.000 Euro ! W powszechnym użyciu jest system 3 ukrytych kamer (przed wiaduktem, na wiadukcie, za wiaduktem), które zrobią zdjęcia tak, aby przed sądem nie było wątpliwości.
Popularny w Polsce po '89 roku, zaimportowany z Zachodu „gest przyjaźni” - środkowy palec, kciuk stykający się z palcem wskazującym (Arschloch) lub machanie ręką na wzór wycieraczek samochodowych (kierowca wariat) – wszystkie te zachowania podpadają pod prawną kategorię Beleidigung i karane są grzywną od 800 Euro wzwyż.

Ostatnio pomyślano także o pieszych. Jeżeli przekraczasz jezdnię poza wyznaczonymi pasami pod innym kątem niż prosty, płacisz 5 Euro kary.

Czy więc u nas nie jest znacznie łatwiej jeździć i chodzić ?

Bo ja wiem ...

______________________________________________
komentuj bezpośrednio na mój email: andrzejsmolski@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz